piątek, 18 grudnia 2015

... na początku uczymy się najwięcej, coś innego jest ważniejsze ...

Po cichu przyszedł czas, gdy mogłam zacząć chodzić sama (ale spokojnie, nadal w niedalekiej odległości ktoś zawsze jest, tyle, że pomaga tylko wprost poproszony). To wszystko działo się powoli, z nagłymi przyspieszeniami gdy okazywało się, że jest potrzeba. Samodzielne chodzenie, dyżury, samodzielne wykonywanie procedur, samodzielne podejmowanie decyzji. Dorastanie śmierdzi. Co chwilę płynnie zaczyna się jeden etap, inny się kończy - aż wierzyć się nie chce gdy sobie właśnie pomyśli się o tym jakie zmiany zaszły na przestrzeni miesiąca, pół roku, roku, dwóch, trzech lat... Żałuję, że nie doceniałam tak bardzo jak powinnam czasu, gdy się uczyłam, gdy wpajano mi wiedzę, szlifowano nawyki. Kiedy każde pytanie zasługiwało na natychmiastową odpowiedź, kiedy zawsze był ten ktoś kogo mogłam spytać i nie było wstydem, że nie wiem. Pierwszy rok specjalizacji jest rokiem najlepszym. Drugi, trzeci (i pewnie kolejne też) są fajne, ale już w inny sposób.
Staś też posuwa się w wieku, w umiejętnościach, samodzielności, kreatywności. Dorośleje i staje się już małym mężczyzną, a nie dużym chłopcem. Jego gust ewoluuje, zainteresowania się zmieniają - no i chłonie wszystko jak gąbka! Uwielbiam patrzyć na tego małego człowieka, czuć tą ogromną dumę - praca daje satysfakcję, ale to Rodzina nadaje sens życiu. Zawsze jak zagalopujemy się w oczekiwaniach od życia to Staszko potrafi w sekundę sprowadzić nas do parteru i pokazać co tak naprawdę jest ważne.

Wesołych Świąt życzę wszystkim. I niech przyszły rok przyniesie same dobre zmiany :)

poniedziałek, 12 października 2015

... trudne i utrudnione intubacje, i niska samoocena ...

Gdy już czułam, że szefostwo nie da mi w najbliższym czasie okazji do nabrania nowych umiejętności (nie z braku chęci mojej czy ich, ale z braku procedur będących w moim zasięgu umiejętności, a takich co to u mnie w szpitalu się je wykonuje) z nieba spadł mi staż :)
Kilka nowych rzeczy się nauczyłam (prozaiczna obsługa profesjonalnej pompy, nowego aparatu do znieczulenia, intubacja inna niż zwykle), ale też dostałam obuchem w łeb: ileż to można mieć w ciągu miesiąca nieudanych intubacji! U nas, trudna intubacja zdarza się rzadko. Nie skłamię jak powiem, że może 10 razy w roku. Z tego rzeczywiście trudna, wymagająca np. bronchofiberoskopu to może 50%. Do reszty wystarczą prowadnice, McCoy, manipulowanie wezgłowiem, BURP lub bardziej doświadczona ręka po prostu. Cormack III zdarza się częściej, ale w 99% nie sorawia problemów nie do pokonania. A tu, na stażu, co pewnie wynikało ze specyfiki oddziału trudnych intubacji było z 25%! Codziennie minimum jedna utrudniona, raz w tygodniu trudna. Z tymi utrudnionymi personel dawał sobie radę tak, że aż miło było patrzeć - z trudnymi zresztą też. Sama miałam okazję w ciągu miesiąca przećwiczyć więcej Cormacków III i IV niż do tej pory w czasie specjalizacji. Niesamowite przeżycie! I niestety 2 lub 3 razy musiałam się poddać i pozwolić działać lepszym - raz to aż płakać mi się chciało: co nie robiłam to wejścia do krtani nie udawało mi się uwidocznić, więc nawet nie próbując wsadzać rurki oddałam laryngoskop staremu wydze, a On ... jakby nic w ciągu 5 sekund wsadził rurkę bez żadnego problemu! Jednak doświadczenie to doświadczenie. Warto było tam pojechać.
Miesiac po powrocie, gdy wyskoczyła mi relaparotomia jako zabieg na ostro (młody, zdrowy mężczyzna operowany dzień wcześniej) nie znalazłam przed intubacją karteczki informacyjnej znieczulenia. Mallampati I. Wsadzam laryngoskop i Cormack III - na prowadnicy udało się ładnie zaintubować, ale mówię pielęgniarce, że stres był, bo nie było widać. Na co pada pytanie: a kto wczoraj znieczulał? Z karty znieczulenia wynika, że bardzo doświadczony kolega, świetny specjalista - to mówię, że pewnie nie miał problemów takich jak ja, ALE znajdujemy karteczkę informacyjną, gdzie jak byk napisał Cormack III. Żebyście wiedzieli jak podbudowana się wtedy poczułam! Więc potrenowanie na stażu się przydało, mimo że spowodowało, że złapałam doła jaką to dupą jestem ;)

niedziela, 27 września 2015

... skupiam się na byciu białą chmurą ...

Robię wszystko co mogę, żeby stać się "białą chmurą" czyli taką osobą, która przyciąga spokój - ale nie unikając pracy ;) Ćwiczę mój wewnętrzny zen. Kilka razy dziennie powtarzam maksymę jaką to jestem oazą spokoju (no powiedzmy że to robię). Dopracowywuję pozytywne myślenie. Musi być ze skutkiem.
Na razie jeszcze nie jestem białą chmurą, choć już nie mogę powiedzieć, że to najbardziej mnie ta najcięższa praca lubi (są inni szczęśliwcy ;)). Jedno mam zasadnicze ale - zdecydowanie lubi mnie praca w nocy - w środku nocy ;) Bo za dnia to (tfu, tfu!) raczej mam okazję się poobijać :)
Lepsza wersja beta mnie działa więc bez większych zgrzytów. Lecę dalej testować.

wtorek, 22 września 2015

... gdy nauka staje się lekarstwem trzeba pomyśleć o wizycie u specjalisty ...

Odczuwam od kilku dni przedziwny wewnętrzny niepokój. No dosłownie mną telepie, usiedzieć w miejscu nie mogę, mam gonitwę myśli, spać nie mogę (no jak JA nie mogę spać to jest to coś...). I mam potrzebę doczytywania. Chyba jakieś choróbsko mnie toczy, bo jak wyjaśnić to, że się uczę? Że zakreślam, podkreślam, notuję. A to wszystko dlatego, że właśnie uczenie się mnie wycisza. Owszem, oszalałam. Tia, super byłoby gdyby uczenie mi pozostało, ale to rozedrganie niech spierdala z mojego ogródka! Bo nawet teraz, siedząc w sumie rozleniwiona mam wrażenie (i potrzebę żeby to zrobić), że zaraz wstanę i zacznę bez celu łazić, skakać czy co to tam jeszcze może pomóc w rozedrganiu wewnętrznym. Chyba umówię się z psychiatrą. Może najpierw prywatnie, ale kto wie czy wizyta się nie przyda ;)

środa, 16 września 2015

... gdy przychodzi czas żeby wybrać specjalizację ...

Liceum (lub odpowiednio później) - do głowy wpada myśl żeby iść na medycynę. Sama medycyna jest celem i jak się już dostanie to prawie można poczuć się lekarzem. Szybko to poczucie jest zabierane. Celem staje się skończenie studiów. Docieramy i do tego etapu. Staż. Piękny czas dający możliwość zobaczenia mocno podretuszowanej rzeczywistości: wszyscy nas lubią (tia, nie stanowimy konkurencji, wykonujemy czynności, których inni robić nie mają ochoty), chcą nas nauczyć, pokazać - nie uczestniczymy w waśniach, gdy się ma potrzebę to nawet nieoficjalnie raz na czas można do pracy nie przyjść, z założenia w okresie okołoświątecznym mamy raczej luz.
No i potem jeb! Wybrana specjalizacja - oby okazała się tak super jak się wydawała.
I teraz z własnych doświadczeń, przemyśleń i obserwacji najbliższych:

Anestezjologia: super, gdy jesteśmy pewni że to to i nie mamy alternatyw. 90% nudy, 10% adrenaliny. Ciągłe utarczki z zabiegowcami. Masa papierów (wypełnia się je przez praktycznie cały zabieg), masa zebranych wywiadów (uwielbiane przez wszystkich premedykacje) i kolejne papierki do wypełnienia. Na starość bez dobrych perspektyw chyba że kogoś kręci dyżurowanie do osiemdziesiątki ;) Ze znalezieniem pracy wbrew pozorom niełatwo, ale wszystko zależy od desperacji w poszukiwaniu, można też mieć szczęście w życiu i trafić na super miejsce pracy. Jeśli już robić, to najlepiej w powiatowym szpitalu no i koniecznie wypytać osoby pracujące na danym oddziale - zwłaszcza rezydentów - czy polecają to miejsce specjalizacyjne, bo można wdepnąć ;)

Pediatria: super jak się lubi dzieci i jest się w stanie opanować chęć potrząśnięcia niektórymi rodzicami. Raczej praca spokojna, w niezłej atmosferze. Dobre perspektywy na starość, duża łatwość w znalezieniu pracy, cała masa POZ poszukuje pediatrów, nawet takich świeżo "dostanych" ;). Papierów też dużo - cała medycyna stała się już papierologią.

Radiologia: rewelacja, ale powoli staje się ciężko osiągalną specjalizacją. Perspektywy na starość niesamowite. Znalezienie pracy łatwe. Papierów mało, w wielu miejscach prężnie działa instytucja sekretarki medycznej i dyktafonu. Wbrew pozorom kontakt z pacjentem jest (USG!) i rozmowa jest dużo mniej zformalizowana i schematyczna - można pogadać o dupie Maryni, zebrać wywiad, opowiadać kawały - totalnie obojętne, bo badanie sobie trwa, a rozmowy nigdzie nie trzeba spisywać ;) Adrenaliny trochę mniej, ale niech mnie ktoś przekona, że trauma scan czy tk z dużą świeżo wykrytą patologią nie dostarcza emocji. No i ta duża doza bycia detektywem. I nowinki techniczne -nie ma co, cudowna specjalizacja.

Interna z podspecjalizacją lub bez: mi się nie podoba, więc ciężko żebym była obiektywna, ale jednak spróbuję. Pacjenci raczej trudni, papierów dużo, ale porównywalnie z innymi (poza może radiologią, patomorfologią, medycyną sądową). Pracę w POZ znajdzie się w sekundę, dobra perspektywa na starość. Modyfikowanie leczenia wymaga cierpliwości i często efekty nie są natychmiastowe, ale też można pobawić sie w detektywa, powiązać objaw z objawem, dodać jakieś badanko obrazowe, laboratoryjne i wykryć chorobę. Można zainwestować w jakiś wypasiony elektroniczny stetoskop ;)

Chirurgia: bardzo ciekawa, nawet zza parawanu - no ale to może właśnie dlatego, że nie muszę przestępować z nogi na nogę przy pięciogodzinnym zabiegu... Papierów obiektywnie mniej, zwłaszcza, że na większości oddziałów które znam to stażyści odwalają większość papierologii. Perspektywy na starość dobre, nawet bardzo jeśli tylko wyrobi się renomę :) Nawet młodzi specjaliści jak są dobrzy to zarabiają prywatnie całkiem całkiem. Wszystko zależy od miejsca specjalizacji. Świetnie znaleźć swoją niszę.

No i kurcze zawsze jak tak sobie pomyślę, popiszę to poza tym że ją uwielbiam to zastanawiam się co we mnie wstąpiło że wybrałam to co robię.

niedziela, 13 września 2015

... złe i dobre dyżury ...

Dyżur jest najgorszy gdy:
1- nic się nie dzieje
2- nic się nie dzieje aż do 3 w nocy (a wtedy zaczyna się dziać)
3- od rana do rana dzieje się cały czas
Dyżur jest dobry gdy:
... Nie ma czegoś takiego jak dobry dyżur!

A tak bardziej poważnie to fanką dyżurów nie jestem (nieraz już o tym wspominałam), ale jeśli już muszą być to polecam dyżurowanie w ramach swojej działki - to na czas, kiedy nie jest się jescze specjalistą, bo potem to już logiczne, że mało kto jest chętny babrać się w nie swojej kałuży ;)
Dyżury w ramach pomocy doraźnej są świetne na początku, potem to już tylko zabijają zapał. Dyżury w miejscach jak izby wytrzeźwień, nocne obstawy w klinikach "jednego dnia" są fajne żeby dorobić, bo relatywnie pracy mniej, ale z drugiej strony to nauczyć się tam jest ciężko [poza nauką z książek, bo na to jest czas]. Dyżury "u siebie" fajnie uczą, są mniej stresujące - bo w końcu robimy to w czym choć w teorii czujemy się najpewniej, w razie problemów - no nadal jest się u siebie, ludzie wkoło nas znają, pomogą (raczej). Aha! Jednak dyżury rezydentów jednak mają zasadniczy plus: odpowiedzialność jest inna niż będzie kiedyśtam, gdy na pieczątce pojawi się napis specjalista. W końcu czas specjalizacji to czas nauki - i byle nie przeszarżować z pewnością siebie to parasol ochronny jest gdzieśtam nad głową :)

sobota, 29 sierpnia 2015

... kursy, staże specjalizacyjne i doskonalące ...

Ciekawa forma wypoczęcia od Oddziału - zapewniam Was! ;) na niektórych nawet można się czegoś nauczyć, na innych raczej nie, ale tak czy inaczej - jest to właśnie wypoczynek od codzienności i za to właśnie powyższe kocham! Jak nie nauka to nuda i patrzenie przez ramię na coś ciekawego lub nawet nie ALE bez obowiązków znanych z pracy własnej ;) I nawet w czasie znieczulenia można sobie wyjść, poczytać książkę i pogadać z nowo poznanymi ludźmi (w końcu "ja tu tylko sprzątam", a sala ma swojego głównodowodzącego). I tak doprowadziłam sobie paznokcie do stanu używalności, zmieniłam fryzurę, spotkałam się z różnorakimi znajomymi, pozwiedzałam miejsca sentymentalne, pojeździłam na rolkach (!!!) i nawet miałam okazję być w operze :D I już planuję na przyszły rok :) Kursy to dobro w czystej postaci!

poniedziałek, 13 lipca 2015

... hobby niezwiązane z medycyną ...

Znalazłam hobby - jednak wakacje na coś się przydają, poza tym że się wypoczywa i zbiera siły na pracowanie do kolejnego urlopu ;) Można powiedzieć, że standardowo gdy się na coś nakręcę to wydaję na to całą pensję (dobra, może 2/3) i potem po miesiącu się "odkręcam" - mam nadzieję że tym razem wytrwam trochę dłużej, bo potencjał jest :) Przerabiałam już szycie na maszynie, makijaż, wyszywanie ozdób z filcu, handel na allegro - nie powiem co tym razem żeby nie zapeszać, ale jak się by udało utrzymać z zainteresowaniem na fali to nie omieszkam się pochwalić :)
W pracy szara codzienność - zdecydowanie pogoda za oknem i nostalgia w sercu nie pozwalają na określenie pracy w żywszych barwach. Co nie znaczy, że jest zero-jedynkowo źle, bo są i plusy i minusy. Jak się zmieni to także nie omieszkam poinformować ;)

poniedziałek, 25 maja 2015

... będąc pacjentem na SOR ...

Być pacjentem na SORze* to dramat porównywalny z byciem lekarzem tamże. Byłam, zobaczyłam, załamałam się. No i trafiłam na lekarza, który zdecydowanie minął się z powołaniem, a diagnostyka i przede wszystkim zlecone leczenie i zalecenia były jak z kosmosu wzięte. Może i budziło to mój sprzeciw (bo nie zgadzałam się z tym merytorycznie), ale wyszłam z założenia, że lekarz tak mówi to tak jest - dopiero następny dzień pokazał, że nic bardziej mylnego. No ale nie o tym miało być. Wracając do początku - na SORze spędziłam 6 godzin. Na niewygodnym krześle. Otoczona byłam przez tłum - byli bomisie ("a co mnie obchodzi że kogoś reanimują? Ja mam TYLKO ość w gardle, a czekam już godzinę - to potrwa dwie minuty, więc niech rzucą tam wszystkim w pizdu i niech przyjdą udzielić mi pomocy! Bo mi się należy!"), byli narzekacze ("no i proszę pani ja już tu od 8 godzin siedzę i nikt się mną nie zajmuje!" a potem wydając dokumentację lekarz mówił na tyle głośno, że dosłyszałam, że pan zgłosił się z bólem w klatce - więc lege artis kontrolne troponiny po 6 godzinach należały mu się jak psu buda, ale dogodzić to się wszystkim nie da), była pani co to cierpliwie i bez jednego słowa czekała na poradę, był pijany pan, był bufonowaty ratownik pozujący na lekarza i chodzący na papieroska co 10 minut, była empatyczna pani pielęgniarka - i cała masa innych kolorowych postaci. Ratownik podniósł mi ciśnienie (to nie tylko w przenośni) jak średnio profesjonalnie i nieudolnie pobrał mi krew ze zgięcia łokciowego nawet nie patrząc na bardziej dystalne żyły po czym kazał mi zgiąć rękę, żeby ucisnąć opatrunek (?). No nie tędy droga. Temat lekarza w szerszym kontekscie pominę, ale niewyspanie i może gorszy humor nie powinny do tego stopnia wpływać na pracę, bo skończy się to kiedyś grubszą aferą albo sprawą w sądzie o błąd w sztuce. W każdym razie wracając do meritum - SOR to zło ;) Jedno tylko było fajne i godne naśladowania - bardzo szybki i sprawny triage z osobnym gabinetem i szybkim wywiadem zbieranym przez sympatyczną pielęgniarkę.

* był to SOR w mieście na drugim końcu Polski, w miejscu gdzie byliśmy w 100% anonimowi

poniedziałek, 4 maja 2015

... "to coś" nie zależy od wieku ani doświadczenia ...

Czy zawsze droga którą obieramy jest dobra? Na razie walczę o dystans, może to pomoże podjąć jakieś decyzje. Temat wraca jak bumerang - tym bardziej świadczy to o wewnętrznym rozbiciu ;)

A teraz już ciekawiej bez egzystencjalnych pierdół. Byłam świadkiem trudnej intubacji. Rezydent - nic a nic. Specjalista - no może coś, ale nie do końca. Bronchofiberoskop był już w drodze. No i przyszła młoda, fachmańska specjalistka - mała i drobna - i pięknie dała radę. To obecnie taki mój real hero - wodzę maślanym wzrokiem i myślę, że chciałabym być jak ona :) W tej specjalizacji albo się to coś ma albo nie. Dlaczego niezależnie od doświadczenia i "nabicia ręki" jednym wychodzi wszystko z gracją, a inni się muszą wysilać i z boku nie wyglądają fachowo? U chirurgów, gastroenterologów, ginekologów, okulistów, ortopedów jest dokładnie to samo - na niektórych patrzy się z podziwem na innych mniej. Jednym operatywa  wychodzi właśnie tak płynnie i delikatnie jakby tylko to w życiu robili a inni szarpią się nawet w najprostszych czynnościach. Wyżej wspomnianą panią doktor mogłabym obserwować godzinami. Na moim oddziale są też 3 osoby, które tą lekkość mają - i inne równie sprawne, ale bez tej gracji. Taka refleksja mnie naszła po ostatnich gościnnych moich popisach - jak by ktoś widział jak ostatnio zakładałam CVC to zdecydowanie przypisałby mnie bardziej do rzeźników niż baletnic ;) Na obronę swoją mam tylko tyle, że warunki były niesprzyjające ;)

sobota, 25 kwietnia 2015

... znajomy pacjent, pacjent znający nas ...

Ja - dzień dobry
Pacjentka - dzień dobry, ja do konsultacji
J - to trafiła pani dobrze, zapraszam, jak się pani nazywa?
P - NN, ależ ma pani śliczną mamusię!
J - ?
P - no dalej jest bardzo ładną kobietą
J - też tak uważam, a skąd się pani z nią zna?
P - no bo od zawsze leczę się u pani tatusia
J - rozumiem, miło mi, a teraz może wrócimy do wywiadu
P - bardzo przystojny i fachowy lekarz
J - (uśmiech) ile pani waży?
P - bardzo miło wspominam pani ślub - pamięta pani, grałam na skrzypcach -, to była piękna uroczystość, ksiądz też miał bardzo dobre kazanie
J - miło mi
P - ale po rodzicach to zupełnie nie widać wieku
J - (uśmiech) to może jeszcze raz - ile pani waży?

Tak, czasem konsultuje się ludzi znajomych, albo znających nas ;) Póki tylko jest to bliski znajomy to nie ma problemu bo nawet z pytania o uzębienie można się pośmiać - ale gdy znajomość nie jest już bliska to bywa niezręcznie... Osobny rozdział to pacjenci których się już kiedyś konsultowało i owszem, twarz wygląda znajomo, ale poza tym to ni hu.
J - czy choruje pan/pani na serce?
P - no pamięta pani, po tym ostatnim zawale to były problemy
J - a kiedy był zawał i czy ma pan/pani może dokumentację?
P - no po tej pierwszej operacji
(kurtyna)

środa, 22 kwietnia 2015

... zgony są i zawsze będą ...

Gdy umierała moja Babcia (rozsiana choroba nowotworowa, ból dobrze opanowany opioidami) to czułam, że ze mną jest coś nie tak - bo od pewnego etapu życzyłam Jej żeby umarła. Choroba postępowała błyskawicznie - od rozpoznania (przypadkowe wykrycie) do śmierci minęły 2 miesiące, jeszcze miesiąc  przed śmiercią Babcia chodziła po schodach, później po płaskim, następnie balkonik i wózek - 2 tygodnie przed tym jak odeszła była jeszcze z nami w swojej ulubionej karczmie - na wózku, z wenflonem, podsypiająca ale w pełnym kontakcie logicznym, jadła swoje ulubione placki ziemniaczane. Była tamtego dnia szczęśliwa, otoczona przez całą najbliższą Rodzinę, +/- 15 osób - to nostalgiczne spojrzenie na zdjęciach z tamtego dnia jest uchwycone w punkt. Tydzień później już tylko leżała w łóżku i przesypiała 20 godzin dziennie. Za kolejne 3 dni już tylko spała, zaczęły się pojawiać obrzęki. I tak przez 4 dni Jej stan pogarszał się aż w końcu umarła. W tych ostatnich 4 dniach tylko czekałam na ten telefon (Babcią zajmowały się Jej dzieci - oboje lekarze i Dziadek, ten czas był Ich), że już po wszystkim i na serio czułam się świnią. Umierała w komforcie, bo otoczona najbliższymi, bez bólu, bez duszności. Nie wszyscy mają takie super warunki.
Teraz do zgonów na Oddziale już się przyzwyczaiłam (nie jest to równoznaczne z tym, że nigdy nie budzą emocji), niektórzy zdecydowanie powinni po prostu mieć możliwość odejść wcześniej.
Zdecydowanie nie przyzwyczaiłam się z kolei do nagłych zgonów znajomych i znajomych znajomych. Do zgonów ludzi wyjściowo zdrowych, którzy nagle tak pyk i ich nie ma. Do tego nie da się przyzwyczaić - a i zaakceptować strasznie trudno...

poniedziałek, 2 marca 2015

... pacjent który zaskoczył niejedną osobę ...

Pacjent lat 38 - młody, zdrowy (tu już kwestia sporna ;)) i teoretycznie powinno wszystko być ok. Ale trafia na oddział po zatrzymaniu krążenia w niejasnym mechanizmie - w nocy, więc w sumie wielkie szczęśce, że żona wracając z toalety sprawdziła dlaczego leży w takiej dziwnej pozycji. I szczęścje bo znała algorytm (przedszkolanka, świeżo po kursie - no i młoda, silna, więc dała radę do przybycia karetki).

Toksykologia, jony, badania obrazowe - no nic do przyczepienia się, ale pacjent zatrzymany w mechanizmie VF (udokumentowane przez zespół RM). No i schody się dopiero zaczęły, bo mimo odstawienia wszelakich leków nie budzi się. Ruchomość czterokończynowa, reakcja na bodźce (osłabione odruchy gardłowe), śpiączka czuwająca. TK głowy prawidłowe. Płacz rodziny. Po 10 dniach tracheotomia, po kolejnych 4 pacjent przekazany na neurologię - bez kontaktu i perspektyw. Kilka miesięcy  później spotkaliśmy się na gruncie prywatnym ze znajomymi i nawet nie wiem jak pojawił się temat tego właśnie pacjenta. Podobno miesiąc po zdarzeniu zaczął wodzić wzrokiem za osobami, odwracać się w stronę głosu, pojawiły się też mało precyzyjne ale celowane ruchy. Później coś na kształt gaworzenia. Po kolejnych 2 tygodniach przeszedł w etap dziecka 2-3 letniego (zachowanie infantylne, proste zdania). No i plus minus 3 miesiące po zdarzeniu, na własnych nogach, w kontakcie logicznym został wypisany do domu. Jak to się mówi: gdy pacjent chce żyć to medycyna jest bezsilna ;) To wszystko uczy pokory - nikt z nas złamanego grosza nie postawiłby na to, że ten pacjent wyjdzie ze szpitala.

środa, 25 lutego 2015

... LEK i zmiana rezydentury jako tematy na czasie ...

I znów po LEKu - nie, nie pisałam, ale "nasi" stażyści pisali i dzielili się wrażeniami ;) Przeglądałam aktualne materiały, starałam się wczuć w atmosferę i jedyne do czego doszłam to przeświadczenie, że obecnie nie miałabym szans tego zdać. Więc ze zmianą specjalizacji to dupa (oczywiście jak bym tym była zainteresowana, a raczej nie jestem). Z resztą podobno ministerstwo chce ograniczyć rezydentom możliwość zmiany specjalizacji jedynie do przypadków uzasadnionych zdrowotnie... I z jednej strony w porządku, bo niezdecydowani nie będą zabierali miejsce tym zdecydowanym, ale bez spektakularnego wyniku, nie będzie przeczekiwania na innej w oczekiwaniu na przyznanie mejsc na wymarzonej specjalizacji ALE jednocześnie w przypadku nietrafienia z wyborem (drewniane ręce u zabiegowca, zła tolerancja stresu w medycynie ratunkowej i tym podobne) będzie się niejako uziemionym. Chyba nie o to chodziło w planowanych reformach.
Stażyści opowiadają też o modułach - fajnie jest tak pogadać i dowiedzieć się jak to wygląda z ich punktu widzenia. Specjalizacja to w końcu całkiem przyjemny czas ;) A staż jeszcze lepszy ;)

sobota, 21 lutego 2015

... chorobowo i bez fajerwerków ...

Nic u mnie się nie dzieje, więc nie za bardzo jest o czym pisać... W pracy stagnacja (w bardzo szerokim znaczeniu tego słowa), w domu stabilnie - takie życie z ujemnym poziomem adrenaliny ;) No i taka zimowo/wiosenna przesileniowa depresja w rozkwicie. Małżonek rozwija się zawodowo bardzo prężnie, pnie się bez przerwy w górę - więc równowaga zachowana.
Z rozrywek to jeździmy na nartach - wszyscy w trójkę i jest to niesamowite! Popołudniami w tygodniu i rankami w weekendy - no i Synek już jeździ jak stary wyga, także duma nas rozpiera.
Nigdy przenigdy nie sądziłam, że wejdę w ten typ niekoleżeńskiego dialogu z chirurgami, jaki miałam okazję obserwować czasami w wykonaniu innych. Ale czas pokazuje, że w niektórych sytuacjach się po prostu nie da inaczej! Gdzieśtam na margines zepchnięte jest dobro pacjenta, chęci kompromisu i zwykłego dogadania się też ne ma - i bynajmniej nie piszę, że wina w tym tylko jest po drugiej stronie... No i niestety chyba wszyscy u mnie w szpitalu mają zaleganie afektu - to i efekty są spodziewane ;)
Tyle na dziś, jak już wyzdrowieję (3 infekcja przerabiana praktycznie jedna po drugiej - dwie z przedszkola, jedna ze szpitala) to postaram się napisać więcej - i może w lepszym tonie.x

niedziela, 4 stycznia 2015

... lekarze rodzinni POZ - dla zrozumienia ...

Wklejam tu napisany przez nieznaną mi (ale bardzo mądrą) Panią Doktor tekst - jeśli nie wiecie o co chodzi w starciu Porozumienie Zielonogórskie vs minister zdrowia (tak, celowo z małych liter) to poświęćcie chwilę na przeczytanie, proszę.

Do moich pacjentów, znajomych i przyjaciół!

            Postanowiłam napisać list z prośbą o przesłanie go dalej jak najliczniejszej grupie ludzi.
3 stycznia po dzienniku widziałam rozmowę z politykami na temat sytuacji jako zaistniała w POZ.
Prowadząca wielokrotnie mówiła, że nie rozumie postępowania Porozumienia Zielonogórskiego. Cała sprawa została sprowadzona do nadmiernych żądań finansowych , braku odpowiedzialności i krzywdzenia pacjentów.
            Jak pewnie wszyscy zauważyli do tej rozmowy nie został zaproszony nikt ze strony lekarzy a o tym czego chcą lekarze wypowiadał się autorytatywnym głosem przedstawiciel PO.
Przekłamania i oszczerstwa są poważne i poważne jest to o co walczy Porozumienie Zielonogórskie.
            Bardzo poważnym problemem POZ (myślę, ze nie tylko) są starzejący się lekarze. W województwie opolskim średnia wieku lekarza pracującego w POZ przekroczyła 57 lat. Gdyby w tej chwili z systemu odeszli emeryci to system by się zawalił. Młodych kształcących się lekarzy jest niewielu.
            Ja miesięcznie przyjmuję ponad 1200 pacjentów. Średnio 50-70 osób dziennie. Zdarzają się dni gdzie tych pacjentów przyjmuję i 100. Każdego roku dochodzi nowa praca. Część jest widoczna dla wszystkich bo większą część czasu patrzę w monitor i stukam w klawiaturę. Dużej części państwo nie widzicie. Skraca się czas poświęcony na kontakt z pacjentem a wydłuża czas biurokratyczny. Lekarze i tak nie są w stanie prowadzić kartotek w sposób zgodny z przepisami i bezpieczny dla siebie, bo starają się wypełnić swoje podstawowe zadanie leczenia pacjentów.
            W nowej umowie jest kilka niemożliwych do przyjęcia zadań. Jest ona skierowana przeciwko pacjentom i stawia pacjentów i lekarzy naprzeciwko siebie. Tylko razem jesteśmy w stanie zawalczyć o wspólne dobro.
            Po pobieżnej lekturze nasuwają mi się liczne uwagi. Pierwsza sprawa - pakiet kolejkowy. Wszystkiego nie wiem, ale to do czego doszłam jest bulwersujące. Lekarz endokrynolog jak wszyscy wiedzą leczy najczęściej choroby tarczycy. W nowej umowie to lekarz POZ będzie zobowiązany do leczenia niedoczynności tarczycy. Wszyscy państwo, którzy jesteście pod kontrolą poradni endokrynologicznej, teraz wrócicie do POZ. Lekarz nie będzie mógł państwa skierować do specjalisty. Rozwiązany problem kolejki u endokrynologa? Ma pan minister sukces? Łagodny przerost gruczołu krokowego też w gestii lekarza POZ. Zniknie kolejka do urologa? Takich jednostek chorobowych wrzuconych do POZ jest więcej.
            Na wykonanie tych zadań lekarz POZ nie dostaje żadnych dodatkowych pieniędzy, a minister może zaoszczędzić na wykupieniu tych wizyt u specjalistów. Tyle że specjaliści mieli wykupioną konkretną ilość wizyt a my nie mamy limitu. Przyjąć należy wszystkich pacjentów.
Niestety nie potrafię już w sposób bezpieczny dla pacjentów przyjmować większej ilości ludzi.
Liczni moi koledzy mają już przyjmowanie na godzinę. Pacjent endokrynologiczny na kontrolnej wizycie będzie musiał zająć 30 minut tak jak u specjalisty. Już ostatnio pojawiły się kłopoty gdzie niegdzie z dostaniem się do lekarza w dniu rejestracji. Niestety teraz obejmie to już wszystkie praktyki.
            Co zrobić z pacjentami potrzebującymi zwolnienie do pracy. Z nagłymi zachorowaniami. Ludźmi z wymiotami, biegunkami, bólami, gorączkami. Nie potrafię w sposób uczciwy w stosunku do pacjenta przyjąć na siebie nieskończonej ilości zadań i przejąć pacjentów moich kolegów specjalistów tylko po to by minister miał wyborczy sukces.
            Kolejna sprawa - umowa. Umowa ma być bezterminowa. Tą umowę może zmieniać aneksem NFZ bez jakiejkolwiek konsultacji. Ja tylko mogę ją wypowiedzieć. Będzie można do POZ wrzucać wszystko co się nie zmieści gdzie indziej. My staniemy się pierwszą twarzą NFZ w opozycji do pacjenta. Sami już niewydolni będziemy tak jak teraz dostawać nowe zadania i nasza niemożność wykonania zadań będzie uderzała w pacjentów.
            Kolejna sprawa - skierowania do okulisty i dermatologa. Okulistycznie leczymy zapalenia spojówek i powtarzamy zalecone przez okulistę leki. Po co wypisywać skierowania do okulisty na dobranie okularów? Ja i tak nie mogę nic w tej dziedzinie zrobić. To jest i Wasz i nasz czas. Żeby pójść z dzieckiem po korektę szkieł będziecie musieli zarejestrować się wpierw do POZ po skierowanie. Kolejny dzień u lekarza w kolejce. Podobnie u dermatologa. Do dermatologa zawsze szło się bez skierowania. Była to najskuteczniejsza metoda wczesnego leczenia chorób wenerycznych. Teraz najpierw do mnie a później dalej.
            Kolejna rzecz - pakiet onkologiczny. To już jest grubsza sprawa. W mojej praktyce mam w ciągu roku od 7-10 wykrytych pierwszorazowych zachorowań na nowotwór. Z tego 1-3 pacjentów to tacy, którzy nigdy nie byli wcześniej u lekarza i przychodzą w stanie zaawansowanym. Wielokrotnie tych kieruję od razu do szpitala bo są w złym stanie i wymagają natychmiastowego leczenia. Oni też zawsze byli przyjęci od razu, najczęściej na internę. Kilka pacjentek to pacjentki z nowotworami piersi i narządów rodnych. Tutaj swoją rolę jak dotąd widzę na wpajaniu pacjentkom konieczności wizyt u ginekologa i namawianiu na badanie piersi. System działa. Zostaje więc kilku pacjentów z pozostałymi nowotworami. Skupię się na nowotworach jelita grubego. Przez kilka lat funkcjonowało przesiewowe badanie kolonoskopowe i to dawało rezultaty. Za rządów ministra Arłukowicza to zostało zaniechane, albo mocno okrojone. Fakt, ze moi pacjenci nie mają do tych badań dostępu. Pozostaje planowana kolonoskopia. Większość placówek ma wykupione przez NFZ to badanie bez znieczulenia.
            Bardzo bym chciała zobaczyć twarz ministra po wykonaniu tego badania bez znieczulenia.
            Jeżeli rak jelita grubego daje jednoznaczne objawy to często jest już za późno na pełne wyleczenie. Jest to więc wyjątkowy wyścig z czasem. Jakie są wczesne objawy raka jelita grubego? Mogą być pojawiające się biegunki, mogą być zaparcia, może być krew w kale, mogą być pobolewania, może być utrata wagi. Dotąd dawałam skierowanie na kolonoskopię. U większości pacjentów były polipy, które lekarze od razu usuwali. Wszyscy Ci pacjenci to potencjalni chorzy na raka. Radość z wyleczenia i uniknięcia tragedii. Teraz spośród tych pacjentów mam wybrać lepszych i dać im zieloną książeczkę. Wszystkim nie mogę. Jeżeli nie dam komuś u kogo, w trakcie stania w jeszcze dłuższej kolejce, rozwinie się rak to pacjent będzie miał żal do mnie a nie do ministra, a ja będę musiała z tym żyć.
            Dlaczego nie mogę dać wszystkim? Bo muszę mieć trafienia! Trafienia to jest określenie ministra na pacjenta z chorobą nowotworową. Wydam 30 książeczek Pacjent przejdzie diagnostykę i teraz oceni moją pracę urzędnik. Jeżeli będę miała 0-1 trafienia to zostanę skierowana na karne szkolenie a za wykonaną pracę mi nie zapłacą. Czyli badając w kierunku choroby nowotworowej 30 pacjentów nie znajdę u nikogo rozwiniętego raka to będę ukarana szkoleniem i finansowo. Teraz badam nawet stu ludzi, żeby wykryć u jednego raka. Moja sytuacja się poprawi jeżeli będę miała 2 trafienia dostanę wtedy 20 złotych i nie będę karana upokarzającym szkoleniem. Ta kwota rośnie i przy stosunku jedno trafienie na pięć sięga ponad 100 złotych. Cały czas cytuję umowę! Staniemy więc z pacjentem po przeciwległej stronie - on będzie się cieszył, że nie ma raka, ja będę miała poważny problem. Będę więc unikała zielonych książeczek jak ognia, albo wydam je wszystkim.
Jeżeli nie wydam to minister wygrał, bo lekarze są źli i nie chcą pracować, jak wydam to nie wytrzymam finansowo (bo za tą diagnostykę zapłacę z puli POZ) i dołożę do pracy  kolejne wypisywanie książeczek, sprawozdań. Wydłuży się więc kolejka pacjentów u mnie. Wąskie gardło w postaci zbyt małej ilości zakontraktowanych kolonoskopii pozostaje.
            Tyle, ze teraz za to odpowiadam ja nie minister.
            Kolejna sprawa to EWUŚ. Jak państwo wiecie musimy sprawdzać EWUŚ czyli czynne ubezpieczenie pacjenta. Dwa razy w tygodniu  trafia się pacjent, który EWUŚ wyświetla w kolorze czerwonym – pacjent nieubezpieczony. W większości są to pacjenci, którzy mają ubezpieczenie i faktem, że świecą na czerwono są oburzeni. Teraz pacjent wypisuje oświadczenie, że jest ubezpieczony i my przyjmujemy takiego pacjenta nieodpłatnie. NFZ płaci za takiego pacjenta. Teraz NFZ przestaje płacić za pacjentów świecących na czerwono (w mojej praktyce 11%). Czyli jak pacjent świeci na czerwono i wypisze nam oświadczenie, to za jego leczenie i wizytę nie zapłaci nikt. Pieniądze zostają w funduszu. Kolejna oszczędność ministra.
            Takich pułapek jest więcej a list i tak zrobił się długi. Jest to jednak nasza wspólna sprawa - pacjentów i lekarzy.
            W tym roku mija 30 lat mojej pracy i zawsze byłam po stronie pacjenta, bo sama też jestem pacjentką i to z wiekiem coraz częściej i boleśniej. Ministrowie się zmieniają a ja od 30 lat o 8.00 wołam proszę (teraz parę minut później bo ładuje się komputer).
            Tej pracy nie chcą wykonywać młodzi lekarze i jak nic się nie zmieni, to po pięciu latach nastąpi poważny kryzys w służbie zdrowia na poziomie POZ. Wtedy obecny minister będzie już miał inną posadę równie prestiżową i pozbawioną osobistej odpowiedzialności jak teraz, ale my zostaniemy na dole, pacjenci i lekarze.
            Dlaczego inni podpisali? My nie podpisaliśmy, i jakie mamy kłopoty, a strach pomyśleć co nas czeka. Straszą nas przez telefon, jeżdżą do prywatnych domów. Ruszyły zmasowane kontrole. Nagonka bezpardonowa w mediach. Kłamstwa, półprawdy, wyrwane z kontekstu słowa. Ja się boję bardzo i nie dziwie się, że inni też się boją. Tylko zwarta grupa może się przeciwstawić.
            Jeżeli my przegramy to tak naprawdę przegrają pacjenci.

                                     Z poważaniem, Lekarz rodzinny z 30 letnim stażem w jednej placówce