środa, 29 października 2014

... tony, sterty papierów w medycynie ...

Kto poszedł na medycynę wie że od początku człowiek tonie w papierach. Najpierw są skrypty i książki, potem dochodzą KSERA. Półka za półką się zapełnia - coraz mniej książek, coraz więcej kser typu wszelakiego: przez skrypty, pokazy slajdów, schematy, testy, notatki bliżej nie znanych osób. Załatwienie każdej sprawy w dziekanacie - papiery, praktyka wakacyjna - papiery, LEK - papiery, papiery i papiery. Wszystko wypełniamy co w łapy wpadnie, notujemy każde słowo, no i znów kopiujemy notatki osób zainteresowanych danym tematem. Potem staż - papierów miliony, papierologia uskuteczniana w pełnym wymiarze godzin - między jednym papierkiem a drugim może i 5 minut na pacjenta się znajduje, ale nie ma złudzeń co jest "ważniejsze" (globalnie oczywiście pacjent, ale w danym momencie papiery muss sein). Potem specjalizacja - dochodzą typowo spejalistyczne papierzyska w liczbie ponad średniej. Takie i owakie. Trzeba zaakceptować i polubić (no choć trochę ;)) w przeciwnym razie pod stertą papierzysk można zdechnąć i nikt nawet nie uratuje. Co ciekawe papiery się mnożą - to że dziś w danej kwestii papier jest jeden wcale nie znaczy, że jutro nie będzie już trzech. Niby systemy informatyczne redukują papierologię, ale w praktyce to po prosty zamiast sterty papierów mamy milion zakładek do wypełnienia i ... Wydrukowania ;)
Kto więc nienawidzi papierów niech nie pcha się w medycynę, już lepsza księgowość ;)

sobota, 18 października 2014

... urlopu czar - czyli jak odpocząć od szpitala ...

Czasami każdy musi naładować akumulatory, chwycić wiatr w żagle i tak dalej. Czyniłam co mogłam na urlopie. Nie ograniczałam się, nie grając cnotki dorównywałam reszczie towarzystwa w zmęczeniu, wypoczęciu i testowaniu smakôw alkoholi (w tym też bezalkoholowych - niektóre okazały się w 100% do powtórzenia)  wieczorami oczywiście, gdy młode pokolenie już spokojnie we własnych łóżeczkach spało. I regenerowało siły na dzień kolejny - pełen przygód, odkryć i szczękania zębami z powodu lodowatej wody otoczonej gorącym powietrzem (40 stopni, takież to tu lato). U nas, żeby nie było, kultura też była zachowana - 23/24 w łóżkach, więc młodzież wstająca o 8 rano nie była nam straszna :D Uwielbiam TE konkretnie wakacje. Jest to kwintesencja tego na co się ma ochotę, na co się ma czas i na co czeka się przez kolejny rok. Kwintesencja wakacji. Nie obyło się bez kłótni na śmierć i życie, bez pogryzienia przez setki owadów, drobnych urazów i otarć, bankructwa i innych tym podobnych co to towarzyszą nam na każdych wakacjach - czyli jak pisałam urlop idealny ;)

poniedziałek, 6 października 2014

... przegrała walkę z rakiem trzustki ...

Anna Przybylska nie żyje. Nie żebym kiedykolwiek była wielką fanką, ba, chyba nawet nigdy nie widziałam Jej w filmie/serialu (o co nie trudno, w końcu jak wiadomo nie mam telewizora) - ale bądź co bądź jest to informacja smutna. I dołująca. Taka w makroskali, docierająca do szerokiego audytorium - w mikroskali szpitala takie rzeczy też się dzieją, audytorium mniejsze, ale wieść też niesie się echem po murach, pozostaje w pamięci. To wszystko się dzieje wokół nas i jest to przerażające. Poczytałam o Annie Przybylskiej (niech spoczywa w pokoju), w jakiś sposób stała się mi bliższa, "poznałam ją" lepiej - i w ten sposób dołączyła do grona traum. Rodzina ten cios odczuje najbardziej i aż mi się płakać chce jaką to jest tragedią w Ich mikroskali. Umieranie to część życia, ale w umieraniu młodych (o dzieciach już nie wspominam) jest coś nienaturalnego, niefizjologicznego...
Anna Przybylska trafiła na wroga potężnego, praktycznie niepokonanego. Walczyła o każdą chwilę z nadzieją (zapewne tak było), chłonęła swoje dzieci, męża - dając Im siebie - wspomnienia mamy, żony, bliskości. Mieli dla siebie rok.
Wracając do mikroświata szpitalnego - każda śmierć młodej osoby jest tragedią, każda inną, ale równą innym. Każda historia ryje w pamięci swój ślad.
31 latka z guzem jajnika, uwykrytym zupełnie przypadkiem gdy pewna była że jest w ciąży. Brzuch się powiększał (chyba za szybko?), nudności były ogromne. No a w USG dzidziuś się nie pojawił tylko dziwny twór do pilnej operacji. Przerzuty. Chyba większym ciosem było dla Niej to, że wymarzonej córeczki nie ma niż to, że jest chora - tak bardzo chcieli mieć to dziecko... Niestety okoliczności różne spowodowały że nigdy nie wróciła już do domu, żeby pocierpieć po "stracie dziecka".
26 latek z rakiem przełyku. Kiedyś miał posturę superbohatera (poznałam Go na etapie lekkiego wyniszczenia, ale przebłyski dawnej siły nadal były widoczne), pod koniec ważył może 45 kilo. Ten wzrok Rodziny - rodziców, młodszej siostry - nie do opisania mieszanka miłości, chęci ulżenia w cierpieniu i chęci walki. Kochali Go bardzo i było to widać. Odszedł skrajnie wyniszczony, ale otoczony miłością.
29 latek z rakiem żołądka - otworzony z nadzieją że coś można, okazało się, że nie można nic. Też umierał w szpitalu kurcząc się, znikając. Babcia (mama?) czytała Mu całymi dniami książki, żona z córeczką odwiedzały Go w drodze z przedszkola przynosząc garści miłości pod postacią patyczków, piórek czy pustych opakowań po lodach. Odszedł spokojnie - podobno dotrwał do końca jednej z książek.
22 latka chora na białaczkę, postać jakąś z tych paskudnie paskudnych, po iluśtam próbach leczenia, po niezliczonej ilości dni w szpitalach. Przyjęta rutynowo po kolejnej chemioterapii - bo znów się z krwią zacęło robić gorzej. Tym razem nie dotrwała do kolejnych prób :(
25 letnia dziewczyna z rakiem macicy. 2 dzieci, kochający mąż i cała rodzina w komplecie - lekko znudzona tym co się dzieje, bo minimum raz w miesiącu trafia do szpitala na przetoczenie krwi. Rak taki, że to niestety nie było co usuwać - okolica miednicy to jedno wielkie pobojowisko - nacieki na wszystko wkoło - kości, skórę. I kolejne krwawienie, opanowywane wyłącznie tamponowaniem... Do końca życia będę pamiętała tą promienną dziewczynę uśmiechającą się z dowodu osobistego... I cień leżący w łóżku.
Chłopak 29 letni z mięsakiem w brzuchu...
Dziewczyna 38 leynia z rakiem żołądka...
Dziewczyna 41 letnia z czerniakiem...
Chłopak 32 letni z glejakiem...
To wszystko dzieje się wkoło, my żyjemy od wypłaty do wypłaty, kupując na kredyt mikrofalówki, mieszkania, rozpieszczając się nowymi cihchami, kupując na wiosnę kurtkę na zimę bo taniej. Nie używamy odświętnej zastawy i sztućców - niech będą na lepsze okazje. Planujemy przyszłotoczny urlop. A w tych samych chwilach ktoś dowiaduje się, że Jego plany wyparowały. Anna Przybylska piękne ubrała w słowa to wszystko - to jak zmienia się życie, jak przewartościowuje się wszystko. Z wielkim szacunkiem przeczytałam dziś kilka wywiadów z Nią.
I na końcu apel: badajmy się, kontrolujmy. Zwiększamy tak swoje szanse na kolejne wakacje, na łzy wzruszenia na ceremoni rozdania świadectw licealnych naszych dzieci, na poznanie wnuków, na polecenie w kosmos czy doczekanie się kolejnej książki ulubionego autora. Jeju, ale jestem smutna :(

niedziela, 5 października 2014

... znieczulenia - na sali operacyjnej i nie tylko ...

Analgosedacja.
- Pacjentka nie śpi!
- Skąd Panie doktorze taki pomysł, skoro leży jak kłoda i chrapie od 10 minut?
- Bo mi się rusza!
- ?
- No dwunastnica mi się rusza!
- Niewykluczone, że to dlatego, że pacjentka ... oddycha ;)

Znieczulenie podpajęczynówkowe.
- Pacjentka jest źle zwiotczona!
- Może dlatego, że to znieczulenie przewodowe?
- No ale zróbcie coś, bo ona prze!
- No co w naszej mocy. Czy mogłaby pani nie przeć, proszę? ;)

Znieczulenie ogólne.
- Możemy wyzerować stół?
- Jasne, już będziemy kończyć (...) Heeej! Ale nie tak nogami w dół!
- No jak by to powiedzieć - teraz jest na płasko...
- To wcześniej chyba stała na głowie!
- No prawie, tak jak prosiliście ;)

I dla równowagi.
Analgosedacja.
- Coś mi się pacjent napina...
- (sprawdzając dostępnymi metodami i przeliczając w głowie ile leków dostał) No nie wiem, wszystko wskazuje na to że śpi...
- (pacjent otwierając oczy) Nie, nie śpię! ;)


piątek, 3 października 2014

... ostre cięcie cesarskie - jak to jest wrobić się na własne żądanie ...

Przychodzi taki dzień kiedy nic nie jest jak powinno. Od rana przygnębia poczucie niewyspania. Za oknem paskudnie mimo że pogoda miała być ładna. Za późne wstanie spowodowało, że i kawka i płatki śniadaniowe zostają w domu a my jedziemy w siną dal - do pracy. Tej jednej, jedynej, wymarzonej i ulubionej. Przydział na odprawie standardowy, średnio wymagający - w sam raz na ten beznadziejny dzień ;) Potem się dzieje jak to w TYCH dniach bywa - równocześnie przyjęcie (pilne jak zawsze), zabiegi trwają, interwencja na terenie szpitala (patrząc w wypis na ekranie komputera i stukając niespiesznie w klawiaturę oddaje się walkowerem te ciekawe skąd inąd procedury) i wtedy ... szybkie cięcie. Gdy nikogo już wolnego nie ma, nikogo, ani jednej osoby. Nic tylko wiatr hula wkoło. To cięcie jest wisienką na torcie. Dla jedynej wolnej osoby. Idziemy. Cięcie z gatunku rzeczywiście ostrych - decyzja: zn. ogólne. Ginekolodzy już się myją, mama ciągle wypytuje jak tam z dzieckiem, atmosfera gęstnieje. Telefon do specjalisty - nie ma czasu, zlecam więc wykonanie go konkretnej osobie. I robię co trzeba, ale ciągle oczekując że dotrze nadzór. Wszystko idzie dobrze, nie że jakieś problemy są, bo nie ma, ale jednak tego wzroku kontroli na plecach brakuje. Brakuje tego, że ktoś jest 2m dalej i w razie czego pałeczkę przejmie. Dziecko zdrowe, różowe i wrzeszczące, koniec zabiegu, mama się budzi, ze łzami w oczach przyjmuje opowieści o zdrowym dzidziusiu. A ja jak ta galaretka padam na fotel w dyżurce obiecując sobie, że nigdy więcej- nie ten etap na takie stresy w samotności ;)
PS: tytuł dwuznaczny, wyszło zupełnie przypadkiem - dlatego tłumaczę, że nie istnieje w Polsce coś takiego jak cięcie cesarskie na żądanie - resztę lepiej wytłumaczą ginekolodzy. No i jeszcze jedno w tym temacie: przerażają mnie wskazania do cięć jak np.:
- okulistyczne - krótkowzroczność -2 dioptrie*
- chirurgiczne - operacja wyrostka robaczkowego 2 lata temu*
- ortopedyczne - skolioza w odcinku piersiowym 10 stopni*
- kardiologiczne - trzypłatkowa zastawka mitralna*
Jak są prawdziwe wskazania to w ogóle nie ma o czym mówić (innymi słowy mus to mus), ale różne na wyrost mnie przybijają - bo tak jak możliwe powikłania i skutki w przyszłości trzeba brać na klatę gdy wskazania do cięcia są ostre, to przy braku wskazań są niepotrzebną ofiarą...
Ile osób tyle historii - kiedyś byłam bardziej rygorystyczna w moich tezach - do czasu pacjentki ze skierowaniem: tokofobia. Takie do pochichrania się pod nosem - ale jak usłyszałam hostorię to z tym chichotaniem chciałam zapaść się pod ziemię... Także ocenianie bez szczegółowych danych jest nie fair. Ale tak czy inaczej - przy braku wskazań do cesarki namawiam na porôd SN - nie taki straszny jak go malują :)
* prawdziwe skierowania na cięcie...