niedziela, 24 marca 2013

... grafik ...

Jest to coś wyjątkowego, coś co układa się przez cały miesiąc (już na kolejny) a i tak w kolejnym nanosi się poprawki. Dzięki grafikowi takie specjalizacyjne-siusiumajtki jak ja (i ci co mają porównywalny ze mną staż pracy - czyli osoby w grafiku nie uwzględniane :D) wiedzą czego spodziewać po konkretnym dniu. Można obstawiać pod czyimi skrzydłami się znajdzie, czy będzie dużo roboty czy raczej wypoczynek. Grafik zdecydowanie jest przydatny.

Ja na grafiku istnieję w innym miejscu. Też nieopierzona i nieporadna ale już samodzielna (?). Tak od miesiąca. Na szczęście tryb pracy dyżurowej jest spokojniejszy niż to co robię na codzień - równoważy to trochę fakt, że nie mam ciągle przy sobie "deski ratunkowej" pod postacią specjalisty. Trzeba radzić sobie i tyle. Podziwiam znajomych którzy dyżurują na swoich macierzystych oddziałach JUŻ. Włącznie z tym, że jeden kolega z mojej grupy zaczął już samodzielne dyżury na chirurgii, koleżanka na okulistyce też. Jest też drugi biegun - kolega z psychatrii, który do tej pory ani raz sam nie rozmawiał z pacjentem (tylko przysłuchuje się jak robią to inni) czy koleżanka na chirurgii co to zatonęła w wypisach i jeszcze ani raz na sali operacyjnej nie była... No i pozostałe "średniaki" jak ja - ni to samodzielne ni niesamodzielne. Koleżanka na psychiatrii wysyłana do PZP w charakterze konsultanta (ale ze specjalistą pod telefonem), kolega na ortopedii pełniący już dyżury towarzyszące. Każdy ma co mu życie dało i co ciekawe każdy radzi sobie z tym z czym musi. To tylko potwierdza miją teorię że wszyscy moglibyśmy robić więcej, uczyć się szybciej. Ale z wygody godzimy się na to co zostanie zaproponowane ;) Powoli, powolutku i i tak wszyscy dojdziemy do tego samego etapu :D

sobota, 23 marca 2013

... w sumie o niczym ...

Sama nie wiem jak to tak, ale siedzę nad książką i się uczę. Efektywność niska, ale mimo wszystko jakaśtam jest co raduje mnie niezmiernie. Pójdę spać koło północy, do tego czasu może jeszcze kilka stron przeczytam ;)

Podsumowując ostatni tydzień w pracy: nauczyłam się sporo, niekoniecznie praktycznych rzeczy, a jednak wyjątkowo przydatnych. Takie tam ułatwienia ;) Poza tym szlifuję też swoje umiejętności - niby idzie ku dobremu, ale mam wrażenie że im więcej tego robię tym bardziej dociera do mnie, że do biegłości dochodzić będę latami. Niebiosa zsyłają mi co te kilka tygodni pacjenta co to jest takim wiadrem zimnej wody wylanym na moją głowę, takim "a ty myślałaś że to umiesz, głupiaś, głupiaś!" ;) No i w ten sposób dryfuję po salach operacyjnych - bo na IT to trafiam tylko przypadkiem. Rzadko i bez celu bo tego to nie umiem ani troszeczkę a ilość rurek, strzykawek i całej reszty dobrodziejstwa przyprawia mnie o zawrót głowy :D

Niech tylko ta pogoda jakoś pójdzie w stronę astronomicznej i kalendarzowej wiosny, bo na razie to nastraja do zapadnięcia w sen zimowy. Jeszcze kilka dni odśnieżania auta i będę musiała wziąć urlop w celu poratowania zdrowia psychicznego :D Inna sprawa, że co by się nie działo to ŻADNEGO urlopu jak bum cyk cyk nie dostanę ;) Uroki bycia tym najmłodszym ;)

czwartek, 21 marca 2013

... noł noł, noł noł noł noł ...

Humoru dobrego (z serii tych do pozazdroszczenia) dzień kolejny. Nie dałam się dziś wyprowadzić z równowagi, uśmiech gościł na twarzy mej - ogólnole rzecz biorąc zen.

Praca chwilowo spadła z pudła i nie mam siły się zająć nauką. Co się odwlecze to nie uciecze. Porobiłam dziś w pracy sporo ciekawych rzeczy, nawet mniej "porobiłam" a więcej "poobserwowałam", ale to było super. W roli obsewatora jest mi dobrze. Jedno co nie wyszło to za to nie wyszło na całej linii, pojawiła się krew gdzie krwi być nie powinno, sprzęt oddałam, specjalista go przejął i wykonał co ja usiłowałam zrobić wcześniej - bez drgnięcia powieki. Gdyby miał kieszeń to chowając w nią rękę też zrobiłby z zamkniętymi oczami co ja starałam się zrobić niby w pełni sił a jednak nieudolnie ;) Pacjent przeżył, bez uszczerbku na zdrowiu. No a ja uwielbiam patrzeć na niektórych ze specjalistów jak działają. Imponuje mi ta pewność, ten spokój i ta fachowość.

Uskuteczniam też księgowość w wymiarze mini (tzn. staram się ogarnąć to, co normalni ludzie zlecają księgowym ;)). Idzie mi chyba nieźle, na razie w teorii.

środa, 20 marca 2013

... czas przemyśleń ...

Będąc w humorze dobrym, naładowana energią, pełna sił i werwy rozmyślam. Liczę, ważę, mierzę i rozmyślam, czy tak czy nie tak, co lepsze co gorsze, czy warto czy nie. Wstępny wynik tych skomplikowanych równań przemawia jednak w kierunku stabilizacji i trzymania się tego co jest ... Lepsze wrogiem dobrego - czy napewno to nie wiem, najpierw rozważyłabym co znaczy "dobre" ;)

W kwestii LEPu i LEKu, a konkretniej to wyników obecnego naboru - czekam na nie niecierpliwie, zwłaszcza czekam na wyniki 3 osób, każda chce na co innego, gdzie indziej, inaczej LEP/LEK poszedł a za wszystkich kciuki trzymam tak samo mocno. Może będzie prezent świąteczny i wyniki będą w piątek przed świętami? :)

I jeszcze taka refleksja co do wyboru specjalizacji - ludzie nie myślą perspektywicznie (w tym ja, a jakże!). Może w tym szaleństwie jest metoda - czasem fortuna przechyla się w najmniej spodziewaną stronę. Tak też w mojej bliskiej rodzinie jedna osoba wybrała idealną (obecnie) specjalizację w czasach gdy nie była doceniana. Za to teraz to ło ho ho ;) Małżonek mój też się wstrzelił. Po pierwsze w coś co Go rzeczywiście rajcuje, ale poza tym jest perspektywiczne, rozwijające się. No i jeszcze trafił na idealny oddział, na idealnego szefa i świetnych współpracowników. I będzie mnie utrzymywał :D Także nie znając dnia i godziny chyba wybierać trzeba to co się podoba. Kto ma szczęście w życiu to i tu trafi, ten co nie ma, no cóż, dupa ;)

W pracy spokojnie, bez wzlotów, z upadkami. Ale ok, do przodu - no i przede wszystkim już prawie czwartek :)

sobota, 16 marca 2013

... sierotka marysia ...

Jestem geniuszem nicnierobienia, mistrzem wypoczynku i technik relaksacyjnych wszelakich. No cóż, urlopy mają to do siebie że kiedyś nadchodzi ich koniec ale nie dam się (na razie ;)) codziennemu marazmowi. Wypoczęta i z zapałem mam siłę i chęć by się uczyć. 

Małżonek by się tylko pod nosem uśmiechnął jak by to przeczytał, bo zdanie o mnie ma zgoła odmienne. Wręcz kilka tygodni temu nawrzeszczał na mnie i poczułam się jak zbity pies... Chciałam się wyżalić że w pracy jeden dr zaproponował mi wykonanie "procedury" (jednej z tych cięższych, ryzykownych w rękach niedoświadczonej osoby) i gdy nie wyraziłam chęci to zostałam skwitowana stwierdzeniem "specjalizacja nie polega na odmawianiu wykonywania różnych rzeczy" po czym dr nie zaszczycił mnie już słowem do końca dnia. Byłam tym wszystkim zdołowana (bo nie chciałam tego zrobić nie z lenistwa a dlatego że uważam, że nie jestem jeszcze na to gotowa...) a Małżonek wykrzyczał co Mu na wątrobie leżało, że jestem mało ambitna i że mam się nawet nie dziwić, że za niedługo nic nikt mi pokazywać nie będzie chciał skoro jestem taka beznadziejna i niezainteresowana czymkolwiek. No zrobiło mi się przykro- czyżbym rzeczywiście stała się taką sierotką? Czy na specjalizacji rzeczywiście powinno się robić wszystko co inni zaproponują, czy raczej można zdefiniować granicę swojej pewności i poszerzać ją stopniowo? Wiem, że uczę się wolno i pewnie w innym szpitalu robiłabym już dużo więcej (czy bym umiała czy nie), ale jestem tu - i tu mam czas, sądząc po tempoe usamodzielniania się to dużo, dużo czasu ;)

No a wracając do wypoczynku to kilka dni co miesiąc-dwa daje wielkiego kopa! Akumulatorki są tak przeładowane energią, że aż świecą w ciemności ;)

Jeszcze co do codzienności - zazdroszczę znajomym co to sparowali się z niemedycznymi ludźmi. Jasne że minusem jest to, że niemedyczna połówka nie zawsze rozumie dlazego trzeba dyżurować i dlaczego ZNÓW w święta i wesele cioci basi. Ale. No ale jak połówka też jest medyczna to dochodzi do kuriozalnych sytuacji spotykania soę w domu raz na kilka dni... Małżonek dyżuruje 6 dni w miesiącu, ja 3 razy, ale perspektywa jest niepokojąca i idąca w stronę kilku kolejnych dni. I jak dojdzie do tego jakiś trzydniowy kurs to nagle okazuje się, że możemy się cały tydzień nie widzieć. A to nie o to chodzi chyba? Ogólnie rzecz biorąc - trzeba myśleć nad powiększeniem rodziny :D Brak dyżurów, L4, potem rok macierzyńskiego i przede wszystkim - kolejna malutka osóbka do kochania. No i Staszko (już nie taki malutki!) miałby towarzystwo. Oj tak, pora znów zachodzić w ciążę :)