Lubię rozmawiać z pacjentami - nie generalizując - z większością pacjentów, czasem trafiają się wyjątki. Pacjenci się boją i w 100% to rozumiem, wiem że i ja bym się bała. Pacjenci - coraz częściej - przed zabiegiem/znieczuleniem doczytują sobie w internecie co i jak. I to jest gwóźdź do trumny. Bo jak się wpisze ból nóg, gorączka to nie wyskoczy infekcja wirusowa, a raczej białaczka, chłoniak czy inne paskudztwo. No i maszyna się kręci: poszukajmy więc co to ten chłoniak i jakie inne objawy mogą być. I kolejny etap: o kurwa, mam chłoniaka, wszystko pasuje, umieram! Zanim zrobią morfologię, zanim pójdą do lekarza już WIEDZĄ, że to to. I to jest straszne. Tak jest też ze znieczuleniem. Przewodowego nie chcą bo połowa ludzi po nim jest sparaliżowana, drugą połowę boli głowa a praktycznie każdy po tym znieczuleniu ma problemy z kręgosłupem. Każdy słyszał, że mąż kuzynki sąsiadki po znieczuleniu "do kręgosłupa" ma problemy z chodzeniem a jego znajomemu pogłębiła się skolioza po tym samym. Ciocia Helenka miała wybite 15 zębów przy intubacji, a przyjaciółka z podstawówki obudziła się z obciętą nie tą nogą co trzeba. Jasiu z domu obok mówił, że w szpitalu wszyscy chodzili pijani, no i podobno ordynator interny to nawet studiów nie skończył. A w internecie to aż strach czytać o "Służbie Zdrowia": w szpitalach zarażają sepsą (taka bakteria), nie leczą bez łapówki i robią wszystko żeby pacjent żywy nie wyszedł.
Strasznie to smutne bo wyolbrzymione i pomnożone przez tysiąc problemy powodują po pierwsze agresję, ale po drugie strach. U jednych to, u drugich tamto. Ten będzie roszczeniowy, a ten ze strachu przed tym co się może stać w ogóle do szpitala nie pójdzie.
Tabletki niezdrowe (sama chemia) więc lepiej mieć ciśnienie 240/140 niż truć się jakimiś drażetkami. Lepiej przychodzić co 6 godzin na izbę przyjęć po leki rozkurczowe niż samemu wykupić przepisane i zażyć w domu - wiadomo, podane delikatną dłonią pielęgniarki działają lepiej. To już inna strona barykady: pacjenci których nie lubię. Matka z dwulatką przychodzi do szpiala o 4 w nocy w środę - bo córeczka oddała w nocy jeden biegunkowy stolec (w rodzinie wszyscy z "grypą żołądkową") i na 100% jest odwodniona. Tak, lepiej malutką dziewczynkę w zimie wyciagnąć w nocy z łóżka i przywieźć do szpitala niż dać jej w domu pić i EWENTUALNIE pójść rano do lekarza rodzinnego. Taka wycieczka, bo CRP 4 i leukocytów 6 tysięcy. Jony w normie. Bez cech odwodnienia.
W ciągu ostatniego roku w ramach pomocy doraźnej miałam do czynienia z taką ilością pacjentów z serii doprowadzających krew do wrzenia, że wierzyć mi się nie chce, że jeszcze tam bywam. Są oni takim przeciwieństwem całej cierpiącej i chorej reszty, że aż momentami tracę cierpliwość.
10/10
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i pisz częściej! :)
masia
No staram się jak najczęściej, ale wychodzi jak wychodzi ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Właśnie przejrzałam tutejsze wpisy i ... chciałam się przywitać:)
OdpowiedzUsuńI podziękować za bywanie u mnie.
Pozdrawiam,
A.
http://zpamietnikazonymlodegolekarza.blogspot.com/
A jak się człowiekowi naprawdę coś dzieje (tj. pełnoprawnie zasłużył sobie na SOR), to w bólu i męce czeka wiele godzin, bo segregacja jakaś taka kulawa lekko u nas...Podziwiam, bo ja połowę przez drzwi z hukiem do POZ-tu bym wywaliła. Nie wiem jak w kraju, ale u mnie w mieście Nocna Pomoc Lekarska istnieje, nawet w uzasadnionych przypadkach jeżdżą na wizyty domowe. Do dzieci też! Tylko tu tkwi pewne szkopuł: w uzasadnionych przypadkach. Eh, szkoda gadać. Pozdrawiam serdecznie :-)
OdpowiedzUsuń