Moja "biblioteczka" rośnie w siłę. Mam juz kilka wielkich tomisk (wiadomo, takie wyglądają najlepiej jak przychodzą niemedyczni goście - łooo i ty się tego wyszystkiego musisz nauczyć? - ale zapał do czytania jest odwrotnie proporcjonalny do rozmiarów i ilości stron - co nie zmienia faktu, że wszystkie najważniejsze książki tak właśnie wyglądają), kilka mniejszych, kilka malutkich. A teraz nabyłam również ebooka. Bagatela 70 ojro, treści sporo, no i to tej treści z kategorii "przydatne". Niestety kolejną zależność odkryłam, a mianowicie im więcej książek mam tym mniej chce mi sie je czytać ;)
Tu pokłony dla mojego Małżonka, który książek ze swojej dziedziny ma juz chyba z 50 (no calusieńkie dwie półki na regale) i nadal Mu się chce. Czyta, doszkala się i chodzi do pracy codziennie jak ten skowroneczek. Czy to urok specjalizacji i atmosfery w pracy, ciekawości pracy samej w se, czy może jest po prostu lepszym człowiekeim? Nieistotne, ja tak nie działam ;)
W pracy bez istotnych zmian, raczej robię mniej niż więcej i chwilowo taki przydział obowiązków mi bardzo odpowiada. Na zbliżającym się urlopie zregeneruję się i nabiorę napędu. I waleczności, bo mam jej teraz tyle w sobie co stara dziurawa skarpetka. Taka walająca się pod łózkiem.
Już wkrótce 10 dni bez obowiązków, bez wstawania o nieludzkiej porze, bez takich tam różnych popapranych rzeczy. Jak rzekłby klasyk: jaba-daba-dooo! :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz