Robię wszystko co mogę, żeby stać się "białą chmurą" czyli taką osobą, która przyciąga spokój - ale nie unikając pracy ;) Ćwiczę mój wewnętrzny zen. Kilka razy dziennie powtarzam maksymę jaką to jestem oazą spokoju (no powiedzmy że to robię). Dopracowywuję pozytywne myślenie. Musi być ze skutkiem.
Na razie jeszcze nie jestem białą chmurą, choć już nie mogę powiedzieć, że to najbardziej mnie ta najcięższa praca lubi (są inni szczęśliwcy ;)). Jedno mam zasadnicze ale - zdecydowanie lubi mnie praca w nocy - w środku nocy ;) Bo za dnia to (tfu, tfu!) raczej mam okazję się poobijać :)
Lepsza wersja beta mnie działa więc bez większych zgrzytów. Lecę dalej testować.
niedziela, 27 września 2015
wtorek, 22 września 2015
... gdy nauka staje się lekarstwem trzeba pomyśleć o wizycie u specjalisty ...
Odczuwam od kilku dni przedziwny wewnętrzny niepokój. No dosłownie mną telepie, usiedzieć w miejscu nie mogę, mam gonitwę myśli, spać nie mogę (no jak JA nie mogę spać to jest to coś...). I mam potrzebę doczytywania. Chyba jakieś choróbsko mnie toczy, bo jak wyjaśnić to, że się uczę? Że zakreślam, podkreślam, notuję. A to wszystko dlatego, że właśnie uczenie się mnie wycisza. Owszem, oszalałam. Tia, super byłoby gdyby uczenie mi pozostało, ale to rozedrganie niech spierdala z mojego ogródka! Bo nawet teraz, siedząc w sumie rozleniwiona mam wrażenie (i potrzebę żeby to zrobić), że zaraz wstanę i zacznę bez celu łazić, skakać czy co to tam jeszcze może pomóc w rozedrganiu wewnętrznym. Chyba umówię się z psychiatrą. Może najpierw prywatnie, ale kto wie czy wizyta się nie przyda ;)
środa, 16 września 2015
... gdy przychodzi czas żeby wybrać specjalizację ...
Liceum (lub odpowiednio później) - do głowy wpada myśl żeby iść na medycynę. Sama medycyna jest celem i jak się już dostanie to prawie można poczuć się lekarzem. Szybko to poczucie jest zabierane. Celem staje się skończenie studiów. Docieramy i do tego etapu. Staż. Piękny czas dający możliwość zobaczenia mocno podretuszowanej rzeczywistości: wszyscy nas lubią (tia, nie stanowimy konkurencji, wykonujemy czynności, których inni robić nie mają ochoty), chcą nas nauczyć, pokazać - nie uczestniczymy w waśniach, gdy się ma potrzebę to nawet nieoficjalnie raz na czas można do pracy nie przyjść, z założenia w okresie okołoświątecznym mamy raczej luz.
No i potem jeb! Wybrana specjalizacja - oby okazała się tak super jak się wydawała.
I teraz z własnych doświadczeń, przemyśleń i obserwacji najbliższych:
Anestezjologia: super, gdy jesteśmy pewni że to to i nie mamy alternatyw. 90% nudy, 10% adrenaliny. Ciągłe utarczki z zabiegowcami. Masa papierów (wypełnia się je przez praktycznie cały zabieg), masa zebranych wywiadów (uwielbiane przez wszystkich premedykacje) i kolejne papierki do wypełnienia. Na starość bez dobrych perspektyw chyba że kogoś kręci dyżurowanie do osiemdziesiątki ;) Ze znalezieniem pracy wbrew pozorom niełatwo, ale wszystko zależy od desperacji w poszukiwaniu, można też mieć szczęście w życiu i trafić na super miejsce pracy. Jeśli już robić, to najlepiej w powiatowym szpitalu no i koniecznie wypytać osoby pracujące na danym oddziale - zwłaszcza rezydentów - czy polecają to miejsce specjalizacyjne, bo można wdepnąć ;)
Pediatria: super jak się lubi dzieci i jest się w stanie opanować chęć potrząśnięcia niektórymi rodzicami. Raczej praca spokojna, w niezłej atmosferze. Dobre perspektywy na starość, duża łatwość w znalezieniu pracy, cała masa POZ poszukuje pediatrów, nawet takich świeżo "dostanych" ;). Papierów też dużo - cała medycyna stała się już papierologią.
Radiologia: rewelacja, ale powoli staje się ciężko osiągalną specjalizacją. Perspektywy na starość niesamowite. Znalezienie pracy łatwe. Papierów mało, w wielu miejscach prężnie działa instytucja sekretarki medycznej i dyktafonu. Wbrew pozorom kontakt z pacjentem jest (USG!) i rozmowa jest dużo mniej zformalizowana i schematyczna - można pogadać o dupie Maryni, zebrać wywiad, opowiadać kawały - totalnie obojętne, bo badanie sobie trwa, a rozmowy nigdzie nie trzeba spisywać ;) Adrenaliny trochę mniej, ale niech mnie ktoś przekona, że trauma scan czy tk z dużą świeżo wykrytą patologią nie dostarcza emocji. No i ta duża doza bycia detektywem. I nowinki techniczne -nie ma co, cudowna specjalizacja.
Interna z podspecjalizacją lub bez: mi się nie podoba, więc ciężko żebym była obiektywna, ale jednak spróbuję. Pacjenci raczej trudni, papierów dużo, ale porównywalnie z innymi (poza może radiologią, patomorfologią, medycyną sądową). Pracę w POZ znajdzie się w sekundę, dobra perspektywa na starość. Modyfikowanie leczenia wymaga cierpliwości i często efekty nie są natychmiastowe, ale też można pobawić sie w detektywa, powiązać objaw z objawem, dodać jakieś badanko obrazowe, laboratoryjne i wykryć chorobę. Można zainwestować w jakiś wypasiony elektroniczny stetoskop ;)
Chirurgia: bardzo ciekawa, nawet zza parawanu - no ale to może właśnie dlatego, że nie muszę przestępować z nogi na nogę przy pięciogodzinnym zabiegu... Papierów obiektywnie mniej, zwłaszcza, że na większości oddziałów które znam to stażyści odwalają większość papierologii. Perspektywy na starość dobre, nawet bardzo jeśli tylko wyrobi się renomę :) Nawet młodzi specjaliści jak są dobrzy to zarabiają prywatnie całkiem całkiem. Wszystko zależy od miejsca specjalizacji. Świetnie znaleźć swoją niszę.
No i kurcze zawsze jak tak sobie pomyślę, popiszę to poza tym że ją uwielbiam to zastanawiam się co we mnie wstąpiło że wybrałam to co robię.
No i potem jeb! Wybrana specjalizacja - oby okazała się tak super jak się wydawała.
I teraz z własnych doświadczeń, przemyśleń i obserwacji najbliższych:
Anestezjologia: super, gdy jesteśmy pewni że to to i nie mamy alternatyw. 90% nudy, 10% adrenaliny. Ciągłe utarczki z zabiegowcami. Masa papierów (wypełnia się je przez praktycznie cały zabieg), masa zebranych wywiadów (uwielbiane przez wszystkich premedykacje) i kolejne papierki do wypełnienia. Na starość bez dobrych perspektyw chyba że kogoś kręci dyżurowanie do osiemdziesiątki ;) Ze znalezieniem pracy wbrew pozorom niełatwo, ale wszystko zależy od desperacji w poszukiwaniu, można też mieć szczęście w życiu i trafić na super miejsce pracy. Jeśli już robić, to najlepiej w powiatowym szpitalu no i koniecznie wypytać osoby pracujące na danym oddziale - zwłaszcza rezydentów - czy polecają to miejsce specjalizacyjne, bo można wdepnąć ;)
Pediatria: super jak się lubi dzieci i jest się w stanie opanować chęć potrząśnięcia niektórymi rodzicami. Raczej praca spokojna, w niezłej atmosferze. Dobre perspektywy na starość, duża łatwość w znalezieniu pracy, cała masa POZ poszukuje pediatrów, nawet takich świeżo "dostanych" ;). Papierów też dużo - cała medycyna stała się już papierologią.
Radiologia: rewelacja, ale powoli staje się ciężko osiągalną specjalizacją. Perspektywy na starość niesamowite. Znalezienie pracy łatwe. Papierów mało, w wielu miejscach prężnie działa instytucja sekretarki medycznej i dyktafonu. Wbrew pozorom kontakt z pacjentem jest (USG!) i rozmowa jest dużo mniej zformalizowana i schematyczna - można pogadać o dupie Maryni, zebrać wywiad, opowiadać kawały - totalnie obojętne, bo badanie sobie trwa, a rozmowy nigdzie nie trzeba spisywać ;) Adrenaliny trochę mniej, ale niech mnie ktoś przekona, że trauma scan czy tk z dużą świeżo wykrytą patologią nie dostarcza emocji. No i ta duża doza bycia detektywem. I nowinki techniczne -nie ma co, cudowna specjalizacja.
Interna z podspecjalizacją lub bez: mi się nie podoba, więc ciężko żebym była obiektywna, ale jednak spróbuję. Pacjenci raczej trudni, papierów dużo, ale porównywalnie z innymi (poza może radiologią, patomorfologią, medycyną sądową). Pracę w POZ znajdzie się w sekundę, dobra perspektywa na starość. Modyfikowanie leczenia wymaga cierpliwości i często efekty nie są natychmiastowe, ale też można pobawić sie w detektywa, powiązać objaw z objawem, dodać jakieś badanko obrazowe, laboratoryjne i wykryć chorobę. Można zainwestować w jakiś wypasiony elektroniczny stetoskop ;)
Chirurgia: bardzo ciekawa, nawet zza parawanu - no ale to może właśnie dlatego, że nie muszę przestępować z nogi na nogę przy pięciogodzinnym zabiegu... Papierów obiektywnie mniej, zwłaszcza, że na większości oddziałów które znam to stażyści odwalają większość papierologii. Perspektywy na starość dobre, nawet bardzo jeśli tylko wyrobi się renomę :) Nawet młodzi specjaliści jak są dobrzy to zarabiają prywatnie całkiem całkiem. Wszystko zależy od miejsca specjalizacji. Świetnie znaleźć swoją niszę.
No i kurcze zawsze jak tak sobie pomyślę, popiszę to poza tym że ją uwielbiam to zastanawiam się co we mnie wstąpiło że wybrałam to co robię.
niedziela, 13 września 2015
... złe i dobre dyżury ...
Dyżur jest najgorszy gdy:
1- nic się nie dzieje
2- nic się nie dzieje aż do 3 w nocy (a wtedy zaczyna się dziać)
3- od rana do rana dzieje się cały czas
Dyżur jest dobry gdy:
... Nie ma czegoś takiego jak dobry dyżur!
A tak bardziej poważnie to fanką dyżurów nie jestem (nieraz już o tym wspominałam), ale jeśli już muszą być to polecam dyżurowanie w ramach swojej działki - to na czas, kiedy nie jest się jescze specjalistą, bo potem to już logiczne, że mało kto jest chętny babrać się w nie swojej kałuży ;)
Dyżury w ramach pomocy doraźnej są świetne na początku, potem to już tylko zabijają zapał. Dyżury w miejscach jak izby wytrzeźwień, nocne obstawy w klinikach "jednego dnia" są fajne żeby dorobić, bo relatywnie pracy mniej, ale z drugiej strony to nauczyć się tam jest ciężko [poza nauką z książek, bo na to jest czas]. Dyżury "u siebie" fajnie uczą, są mniej stresujące - bo w końcu robimy to w czym choć w teorii czujemy się najpewniej, w razie problemów - no nadal jest się u siebie, ludzie wkoło nas znają, pomogą (raczej). Aha! Jednak dyżury rezydentów jednak mają zasadniczy plus: odpowiedzialność jest inna niż będzie kiedyśtam, gdy na pieczątce pojawi się napis specjalista. W końcu czas specjalizacji to czas nauki - i byle nie przeszarżować z pewnością siebie to parasol ochronny jest gdzieśtam nad głową :)
1- nic się nie dzieje
2- nic się nie dzieje aż do 3 w nocy (a wtedy zaczyna się dziać)
3- od rana do rana dzieje się cały czas
Dyżur jest dobry gdy:
... Nie ma czegoś takiego jak dobry dyżur!
A tak bardziej poważnie to fanką dyżurów nie jestem (nieraz już o tym wspominałam), ale jeśli już muszą być to polecam dyżurowanie w ramach swojej działki - to na czas, kiedy nie jest się jescze specjalistą, bo potem to już logiczne, że mało kto jest chętny babrać się w nie swojej kałuży ;)
Dyżury w ramach pomocy doraźnej są świetne na początku, potem to już tylko zabijają zapał. Dyżury w miejscach jak izby wytrzeźwień, nocne obstawy w klinikach "jednego dnia" są fajne żeby dorobić, bo relatywnie pracy mniej, ale z drugiej strony to nauczyć się tam jest ciężko [poza nauką z książek, bo na to jest czas]. Dyżury "u siebie" fajnie uczą, są mniej stresujące - bo w końcu robimy to w czym choć w teorii czujemy się najpewniej, w razie problemów - no nadal jest się u siebie, ludzie wkoło nas znają, pomogą (raczej). Aha! Jednak dyżury rezydentów jednak mają zasadniczy plus: odpowiedzialność jest inna niż będzie kiedyśtam, gdy na pieczątce pojawi się napis specjalista. W końcu czas specjalizacji to czas nauki - i byle nie przeszarżować z pewnością siebie to parasol ochronny jest gdzieśtam nad głową :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)