Taki wdzięczny temat dziś :) Nie, wbrew pozorom nie zawsze pierwszy dyżur (samodzielny) to sraczka i pot lejący się po plecach. Tak, stres jest bo jest to coś nowego, coś zatrważającego, bo jak nazwać tą jedną kurewsko niewinną sekundę kiedy z nieopierzonego "medyka" staje się człowiek "wszechwiedzącym doktorem". No tak w teorii. Bo chwilę przed 7 nie można nic, a już po 7 wszyscy wkoło to od CIEBIE oczekują informacji co, jak, kiedy, ile. Z pełnymi konsekwencjami. No a obok nie stoi żadna dobra duszyczka gotowa wspomóc doświadczeniem, wiedzą czy choćby towarzystwem ;) Reasumjąc: tak, stres jest, bo to jak powinno być (ten "wszechwiedzący doktor") to niekoniecznie jest, a w centrum wydarzeń jesteś TY, nieporadny, przestraszony i zagubiony we wsystkim co nowe.
Tak było u mnie. Sraczki nie zdążyłam mieć bo na wstępie czekało na mnie 6 pacjentów do zajęcia się, potem potok kolejnych potrzebujących poniósł mnie w godziny nocne ;) Bez chwili wytchnienia, czasu na odpisanie na życzenia powodzenia czy choćby sekundki na zjedzenie herbatniczka - zresztą, czy w ogóle byłabym w stanie przełknąć? :D Dyżur w moim wykonaniu to było jak taki spacer po linie - fascynujące przeżycie, ale zdecydowanie przerastające moje umiejętności. Nie przesadzam. Kilka dyżurów mam już za sobą i każdy z nich zaskakuje mnie nowymi medycznymi wyzwaniami - nie uważam, żebym była już gotowa, ale korzystam, bo taka szkoła życia to najlepsza szkoła :) Doczytuję, dopytuję, mylę się, ale i mam sukcesy. W niektórych sprawach "niższy personel" (beznadziejnie to brzmi, zwłaszcza, że zazwyczaj wiedzę mają ogromną - choćby taką wynikającą z doświadczenia, ale też nauki!) orientuje się 100 razy lepiej niż taki nieopierzony lekarz jak ja. Trzeba tą świadomiść przyjąć na klatę i pogodzić się ze swoimi brakami jednocześnoe przyjmując pomoc, którą inni są skłonni dać :D Ja przyjmuję chętnie, bo alfą i omegą nie jestem.
Papierologia na dyżurze to kolejny temat ciężki do ogarnięcia - gdzie się podbić - no z perspektywy czasu dochodzę do jednego wniosku: wszędzie - im więcej pieczątek tym dokumentacja lepsza ;) Książka pierwsza, druga i trzecia, papiur jeden drugi i enty, pisanie po 6 razy tego samego tyle że w nieco innych lokalizacjach. Zgody, niezgody, poręczenia, konsultacje - no i stosik do ogarnięcia rośnie :D
Kilejnym labiryntem dla dyżuramta są konsultacje - kto gdzie siedzi, jak go zlokalizować, jak namówić do przyjścia. No ale przede wszystkim: jak się dodzwonić? Na który numer? A jak nie ten to króry? Posada telefonistki jest wliczana w zakres obowiązków. Polowanie na konsultantów to ważna umiejętność ;)
Reasumując : zaczynajcie dyżurować jak najszybciej - to niesamowite doświadczenie i szkoła życia. Ani przez chwilę nie żałowałam że zaczęłam mimo że po pierwszym dyżurze gdybym znalazła kogokolwiek chętnego do przejęcia mojego drugiego dyżuru to już chyba bym więcej tam nie wróciła ;) Ale przetrwałam tę chwilę kryzysu i dalej hulaj dusza :)
Generalnie powiem tak: WOOOOW :)))
OdpowiedzUsuńPierwszy dyżur - jak to niesamowicie dumnie brzmi :)))
OdpowiedzUsuńA gdzie ten dyżur? SOR, IP?
OdpowiedzUsuńErjota - tak, to słowo dobrze oddaje euforię towarzyszącą pierwszemu dyżurowi ;) A jeszcze lepiej tej chwili o 7 rano gdy jest się już PO, gdy dociera do świadomości że się przeżyło :D
OdpowiedzUsuńAmbu - no dumnie, od pierwszego roku studiów dąży się do tego atrybutu samodzielności :D
Anonimowy - niech to pozostanie niedopowiedziane :)
To racja. Jedna lekarka mi powiedziała, że najbardziej lubi jak jej coś wyjdzie (to mi powiedziała jak mnie intubować uczyła). W przypadku dyżurów to chyba chodzi, że dogonić króliczka, a nie o to żeby gonić jak to w życiu codziennym bywa :)
OdpowiedzUsuń