środa, 22 maja 2013

... pacjenci ...

Tak zbierałam się do napisania tego posta od jakiegoś czasu. Będze o pacjentach.
Wydawać by się mogło, że w anestezjologii kontakt z pacjentem jest ograniczony - no, częściowo tak, bo pacjent zwiotczony, potraktowany anestetykami i z rurką w paszczy nie jest najlepszym kompanem do pogawędek. Ale częściowo tylko, bo z tymże pacjentem widzi się przecież wcześniej gdy w pełni sił witalnych (no, tak byłoby optymalnie ;)) jest konsultowany - no i jeszcze potem kontakt jest przed i po znieczuleniu - ale i tu i tu już pogaduszek raczej nie ma bo najpierw jest zestresowany a potem to taki "poznieczuleniowy" ;) Ale wracając do konsultacji - jest to +/- 30 minut czasu sam na sam, wypełnionego rozmową i badaniem. Więc wraając do początku: tak, anestezjolog kontakt z pacjentem ma, nawet całkiem sporo.
Nawet w "naszych" ( cudzysłów celowo, jakoś na razie nie czuję się pełnoprawnym członkiem tej społeczności, raczej takim nieopierzonyn kurczakiem ;)) książkach jest napisane że rozmowa z pacjentem lepiej działa uspokajająco niż leki. I jest w tym coś! Wystarczy być miłym, sprawiać wrażenie kompetentnego i pewnego tego co się mówi  i jeszcze ... lubić tego pacjenta. Sprawiać wrażenie kompetentnego to niekoniecznie znaczy wiedzieć wszystko. Do niewiedzy też trzeba umieć się przyznać - no jestem w tym ekspertem ;) Nie raz i nie dwa gdy np. pacjent zażywał lek o-dziwnej-i-nic-mi-nie-mówiącej-nazwie informowałam że tego nie znam i dlatego muszę to sprawdzić- nie szczypiąc się wyjmuję wtedy telefon i sprawdzam. Po prostu. Pacjentom to na serio nie przeszkadza! :D Tak samo nie silę się na udzielanie informacji nie z mojej działki - jak wiem to powiem, ale i tak radzę dopytać się specjalisty. Z lubieniem to też różnie, wiadomo, ale na może 300 pacjentów których do tej pory konsultowałam to nić sympatii nie pojawiła się może tylko w 3-4 przypadkach. Więc się da.
Co najciekawsze to to, że taki zadowolony i zaopiekowany pacjent całe pozytywne emocje związane z konsultacją przekłada na postrzeganie umiejętności (?) lekarza. Kilka razy zdarzyło mi się (oj jest to bardzo miłe, nawet jak ma się poczucie niezasłużoności ;)), że pacjent bardzo prosił żebym to ja go znieczulała - nawet informacja, że ja się dopiero uczę wcale ich nie zniechęcała, prośbę podtrzymywali. Czyli nawet niekoniecznie chodzi o doświadczenie (choć jak jedno z drugim idzie w parze to jet już w ogóle rewelacja), a bardziej o poczucie, że lekarzowi zależy. I działa to też w drugą stronę (pzynajmniej ja tak mam) - tysiąc razy łatwiej znieczula się takiego dobrze nastawionego pacjenta. 

Sama pacjentką nigdy nie byłam, ale miałam okazję być mamą pacjenta (czyli najgorsze co być może - nie pacjent, a upierdliwa :D) no i mam z tego doświadczenia dobre wspomnienia. Lekarze byli w porządku, pielęgniarki też, współpacjenci dopisali - no żyć nie umierać. Fajne jest, że z dzieckiem można "mieszkać" w szpitalu, że można mieć swoje zabawki, filmy itd. Moje "szpitalne" wrażenia są więc bardzo pozytywne, zawsze dziwią mnie więc opinie negatywne, może ktoś nie miał tyle szczęścia do personelu i warunków jak ja, może choroba była cięższa niż Stasiowa, może pobyt zbyt długi - no nie wiem :) Może też mi łatwiej zrozumieć braki bo wiem jak niedofonansowana jest "służba" zdrowia.

PS: są dni kiedy (niestety) po prostu się nie ma ochoty, chęci i nawet wysilając się nie ma opcji żeby być radosnym, gadatliwym i przyjacielskim. Po prostu się nie da i kropka. No cóż, bywa i tak ;) Jak jestem zmęczona, niewyspana, chora to nie ma uja we wsi - musi być wtedy szybko, sprawnie i na temat - bez zbędnych uśmieszków i ozdobników ;)

1 komentarz:

  1. dzięki za ten wpis, dobrze wiedzieć, że jednak jakiś ten kontakt z pacjentem jest :)

    OdpowiedzUsuń