Dopadło mnie pourlopowe zdołowanie. Czuję że stoję w miejscu, a wręcz cofam się wiedzowo, umiejętnościowo też. Potrzebuję kolokwiów, potrzebuję nacisku, potrzebuję MENTORA, kogoś kto opierdoli równo za kretyńskie błędy, wytknie niewiedzę, niedouczenie i leserstwo. Zmotywuje. Mam chwile zwątpienia... Co by nie mówić jak czegoś nie robi się na codzień, jak coś jest nadal większą lub mniejszą nowością to jakich efektów można się spodziewać? Muszę coś zmienić w ekspresowym tempie, bo kiszę się w swojej beznadziejności i braku perspektyw. Czując na karku oddech prokuratora, bo to że się nie doczytało/nie umie nie jest żadnym usprawiedliwieniem...
Zwłaszcza po urlopie odczuwam marazm. Zdążyłam wypocząć i świat widzę trochę inaczej. Przynajmniej ten najbliższy...
Urlop to inny świat. Jak inna galaktyka. Czas czasu dla Rodziny, wypoczynku, nadrabiania zaległości literackich ( tfu! bynajmniej nie "literatury fachowej ;) i wylegiwania się, wysypiania. Czemu tylko musi się zawsze skończyć?
Czasami mam zapał do nauk że chciałbym się czegoś nauczy bo to mi się przyda, ale jak nie mam jakiegoś bata nad głową co mi pokaże: masz dziś zrobić to, to i to, to ni cholery nie jestem w stanie sam się zebrać. Jednak te kolokwia na studiach jakiś tam efekt miały (o ile pytano o rzeczy sensowne).
OdpowiedzUsuńnajważniejsze, że tak świadomie odczuwasz potrzebę zmiany. To znaczy, że zaraz złapiesz wiatr w żagle. Pourlopowe powroty bywają po prostu trudne. :)
OdpowiedzUsuń