W tym kąciku jestem gospodynią - pewnie gdybym urodziła sie w innych czasach to własnie gospodynią domową bym była. Szuru-buru rachu-ciachu, rączki umyte, dzieci wykarmione, mąż czytający gazete w fotelu przed kominkiem. No jeszcze fajka by Mu sie przydała. I jakis taki pies. Nie dog bo za duży, taki bardziej łowiecki? Może baset, on pasuje idealnie. Czyli pracujący Mąż, dużo dzieci i ja w fartuszku krzątająca sie po domu. Tak byłoby w innych czasach.
Mąż jest, pracujący, a jakże - nawet "w branży". Dziecko jest, cudowne i wyjątkowe, ale póki co jedynak. Rozpuszczony jak dziadowski bicz. Heh, nawet ja krzątam sie po domu, ale to tak pół na pół z moim M. A tak poza tym jestem na stażu. Z poślizgiem, bo zdążyłam po drodze skończyć studia techniczne. Staż na razie leci powolutku poza dyzurami które muszę robić w weekendy - nie mają sumienia, czy co? I w dodatku siedzę te bite 10 godzin, nawet jak kurwa* nie mam co robić. Przeczytane mam juz chyba wszystkie mozliwe skierowania, orzeczenia i instrukcje ppoż. To jest chore. Zalezy jaki lekarz, ale zazwyczaj jest gorzej niz bywało na studiach! Byle pacjenta nie dotknąć, nie zbadać, nie zamęczyć pogaduszkami. Co ciekawe czasem na izbie internistycznej więcej "robię" niz na urazowej, bo tam to nie daj Boże żebym choć gips założyc mogła bo niechybnie pacjent by od tego umarł a choroby nawiedzałyby jego rodzine jeszcze przez 7 pokoleń. Generalizuję, wiem. Na jednym dyzurze klęłam na czym świat stoi bo z kolei robiłam "za dużo", włącznie z zostawieniem mnie samej do założenia szwów. Byłoby cacy, gdyby nie to, ze na studiach zdarzało się mi szyć, a jakże, ale pacjenci smacznie spali, a polem operacyjnym były rózne regiony skóry brzucha i nic innego. A tu w pełni świadomy pacjent, sam na sam ze mną, z gorszą wersją mnie bo zestresowaną, pocącą się, z trzesącymi się rekami i pustką w głowie. On tez nie do końca, bo się trochę paluszek zepsuł. I krwawi (ale przyzwoicie, nie za bardzo). I mówi, zebym sie nie przejmowała, ze będzie dobrze. Czyli musiałam wyglądać jeszcze gorzej niz się czułam. Ok. Założyłam rękawiczki, urocza pielęgniarka (uff, dzieki temu, ze przyszła juz poczułam sie lepiej, bo nie byłam sama ze swoimi wątpliwościami) polała mi gaziki octeniseptem, dobre 5 minut ranę czyściłam zbierając mysli co robic dalej - a przy okazji pojęcia nie miałam jak to "umyć" [nie ze narzekam, bo na studiach mogłam chodzić na koła i samo-się-dokształcać, ale ja pierdolę, całość zajęć z chirurgii mielismy na brzuchach - ZERO urazówki]. Przyszła pora na pytanie zadane przez pielęgniarkę: "znieczulamy?". Odpowiedź wydawała sie oczywista, ale pytanie jak to zrobić. Cóż, byłam dziewica w tej kwestii. Ale ok, nabrałam lignokainę, tak na oko, nawet nie wiem ile ml bo i tak nie wiedziałam ile mam. Jakoś znieczuliłam - tu wielkie ukłony dla pacjenta, który mnie dopingował i raczył hasłami "spokojnie, mnie az tak nie boli, przecież musi sie pani nauczyć, prosze korzystać". Potem pytanie: "jaką podac igłę?". Ha, ha, ha! No taką do palca. Ha, ha, ha. Szycie tez nie było tak łatwe jak szycie miekkich jak pupia niemowlaka i równiutkich jak paski na dupie zebry cięć po hemikolektomii. Skóra twarda od pracy, no i ten parszywy paznokieć! Nie przeciągając - szwów załozyłam 10, myslę, ze wygladały nieźle. A co potem z pacjentem? Nie wiem, ale myslę, że i ja w Jego i On w moich myślach pozostaniemy na zawsze..
Dobra, rozpisałam się. podsumowując to czego jeszcze nie napisałam. Na stażu jestem juz po anestezjologii/pogotowiu, a teraz mam rodzinną. Co do specjalizacji wszyscy pytają co potem, a ja z moją wrodzona adecyzyjnościa odpowiadam, ze nie wiem. Choc trochę mijam się z prawdą, bo najpowazniej myślę własnie o anestezjologii, tak juz od poczatku 6 roku, nawet więcej - chwilowo nie widzę nawet alternatyw. Ale czasu jeszcze troche jest, więc zobaczymy na co w końcu się zdecyduje, może 10 minut przed końcem składania podań po prostu będę ciągnęła zapałki (czy co to się w takich sytuacjach robi).
Koniec na dzis bo pora mało przyzwoita. Udanego weekendu życzę!
* przepraszam, jest to mój kącik, więc jak czasem jakieś mniej poetyckie słowo się trafi to wybaczcie - w domu tego typu słów ani ani bo młode ucho chłonne i wyczulone, ale np. za kierownicą jak jadę to mi się zdarza, więc w tej mojej samotni, jak mam czuc się swobodnie nie będę wprowadzała cenzury myśli..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz