poniedziałek, 25 maja 2015

... będąc pacjentem na SOR ...

Być pacjentem na SORze* to dramat porównywalny z byciem lekarzem tamże. Byłam, zobaczyłam, załamałam się. No i trafiłam na lekarza, który zdecydowanie minął się z powołaniem, a diagnostyka i przede wszystkim zlecone leczenie i zalecenia były jak z kosmosu wzięte. Może i budziło to mój sprzeciw (bo nie zgadzałam się z tym merytorycznie), ale wyszłam z założenia, że lekarz tak mówi to tak jest - dopiero następny dzień pokazał, że nic bardziej mylnego. No ale nie o tym miało być. Wracając do początku - na SORze spędziłam 6 godzin. Na niewygodnym krześle. Otoczona byłam przez tłum - byli bomisie ("a co mnie obchodzi że kogoś reanimują? Ja mam TYLKO ość w gardle, a czekam już godzinę - to potrwa dwie minuty, więc niech rzucą tam wszystkim w pizdu i niech przyjdą udzielić mi pomocy! Bo mi się należy!"), byli narzekacze ("no i proszę pani ja już tu od 8 godzin siedzę i nikt się mną nie zajmuje!" a potem wydając dokumentację lekarz mówił na tyle głośno, że dosłyszałam, że pan zgłosił się z bólem w klatce - więc lege artis kontrolne troponiny po 6 godzinach należały mu się jak psu buda, ale dogodzić to się wszystkim nie da), była pani co to cierpliwie i bez jednego słowa czekała na poradę, był pijany pan, był bufonowaty ratownik pozujący na lekarza i chodzący na papieroska co 10 minut, była empatyczna pani pielęgniarka - i cała masa innych kolorowych postaci. Ratownik podniósł mi ciśnienie (to nie tylko w przenośni) jak średnio profesjonalnie i nieudolnie pobrał mi krew ze zgięcia łokciowego nawet nie patrząc na bardziej dystalne żyły po czym kazał mi zgiąć rękę, żeby ucisnąć opatrunek (?). No nie tędy droga. Temat lekarza w szerszym kontekscie pominę, ale niewyspanie i może gorszy humor nie powinny do tego stopnia wpływać na pracę, bo skończy się to kiedyś grubszą aferą albo sprawą w sądzie o błąd w sztuce. W każdym razie wracając do meritum - SOR to zło ;) Jedno tylko było fajne i godne naśladowania - bardzo szybki i sprawny triage z osobnym gabinetem i szybkim wywiadem zbieranym przez sympatyczną pielęgniarkę.

* był to SOR w mieście na drugim końcu Polski, w miejscu gdzie byliśmy w 100% anonimowi

3 komentarze:

  1. Ja też jestem załamana naszym SORem, niewyspaniem lekarzy, fuszerką jaką odwalają (nie tylko tam zresztą), bo są zmęczeni biegnąc z jednej pracy do drugiej (z SOR do SOR, na karetkę itd.) Nie wiem jak i kiedy ten system się sypnął, ale nie na to pisałam się idąc na studia medyczne :-( Ogólnie z całego tego stażu najważniejsza myśl jaka mi przychodzi do głowy, to by nie chorować, by nie musieć się z tym stykać. Idąc czasem do pracy myślę sobie, by tylko mi się nic nie stało, bo jak mnie zawiozą na nasz SOR, to lekarze tam (stażyści, ci zaraz po stażu, obcokrajowcy z pwz) mnie zabiją. Nie sam wypadek, ale lekarze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To ja odnoszę zupełnie inne wrażenie: dużo bardzoej przykładają się w miejscach takich jak SOR właśnie młodzi lekarze - bo boją się popełnić błąd. Natomiast tych starszych (oczywiście wśród jednych i drugich są wyjątki) zżera już rutyna, ale za to mają doświadczenie. Wolałabym być przyjęta przez młodego lekarza. W moim przypadku to stary wyga popełnił błąd.
      Co do pracy W kilku miejscach to niestety jest to trudne do uniknięcia bo wiadomo jakie są zarobki ... I tak jak znam kilku lekarzy którzy rzeczywiście przesadzają z ilością dyżurów (nie wiem czy to już zachłanność, niechęć do siedzenia w domu czy po prostu pracoholizm) to cała reszta bierze ich rozsądne ilości :)
      Pozdrawiam :)

      Usuń
  2. Oj, to współczuję! M. sporo dyżuruje na SORze, wiem jak to nieciekawie wygląda od środka. Ten system (odział ratunkowy + izba przyjęć + poradnia - bo ludzie wciąż myślą, że to dawne "pogotowie") się kompletnie nie sprawdza! Ze szkodą dla pacjentów i nerwami dla lekarzy :(

    OdpowiedzUsuń