Jestem gotowa żeby odpuścić. Żeby w końcu odetchnąć pełną piersią. Żeby mieć szeroko pojęte życie poza pracą. Jestem gotowa żeby rzucić wszystkim w pizduuu. Gotowa w pełni. I też to robię. Powoli. Dodatkowe w pracy dwa (jeszcze 2-3 miesiące) i "własne" w pracy jeden. We własnej pracy nie ma potrzeby żebym dyżurowała, osób zainteresowanych jest aż nadstan. Więc pora odpuścić ;) Zawsze marzyłam o spokoju, o wolnych popołudniach, o życiu rodzinnym - pokrywającym całe życie obłoczkiem spełnienia. I da się. Coś kosztem czegoś, ale jak bliska osoba mi powiedziała: za 20 lat nie będziesz żałowała że masz troje dzieci i kochającego męża, ale możesz żałować gdy poświęcisz to na rzecz (złudnej) kariery. Ave!
Pacjenci umierają. Pacjenci chorują lub też wmawiają sobie objawy. Ale po zastanowieniu - kto NORMALNY woli spędzić pół nocy w szpitalu? Ktoś chory na ciele ... lub umyśle ;) Dlatego każdego z tych delikwentów co trafiają do szpitala trzeba traktować jak chorych. To mi pomaga :D Młoda dziewczyna z bólem ręki, brzucha i oka (tak właśnie) traktowana jest adekwatnie. Jak chora - patrz wyżej ;) Obrzęk płuc - chory. Krwawienie z nosa w wywiadzie - bo od 14 godzin nie krwawi - chory, a jakże. Trudno, na badania się czeka +/- 1 godzinę. Po zarejesrtowaniu na badanie i wywiad +/- 1 do 2 godzin (czasem owszem, więcej). Dodając badania laboratoryjne już do 3 godzin (lub więcej oczywiście, bo karetki równocześnie zwożą tłumy, a i rodziny dowożą innych: chorych lub CHORYCH). Jakby wypadła konsultacja lub doraźne leczenie - lub inne "atrakcje" to czas się wydłuża. Maksymalnie do 24godzin. I tego też trzeba się spodziewać. Bo "zajęcie się" może trwać 3-4godziny, owszem, ale może i 6 razy dłużej - to nadal podchodzi pod standard. Dlatego czy warto? Jak się jest chorym to owszem, bo potrzeba pomocy jest realna. Ale czy z gorączką 38 stopni od 4 godzin warto? Powiem tak: ja bym nie poszła. Bo po cholerę.
Osobna kwestia to bóle w klatce piersiowej. 9 na 10 osób to ma zgagę, nerwoból i inne tym podobne. Statystyka powinna zniechęcić dziewczny/chłopaków z ujemnym wywiadem rodzinnym, bez obciążeń itd. - nie zniechęca. Każdy przychodzi "bo to może być zawał". Owszem, zdarzają się zawały u osiemnastolatek, zdrowych, szczupłych, nie palących, nie obciązonych rodzinnie. Zdarzają się, ale to KAZUISTYKA! Więc nie zrozumiem - po co tracić 6-7 godzin? Nie pojmę. Osobny rozdział to ból w klatce od tygodnia. Boli, boli i w końcu nie wytrzymują - zazwyczaj koło 2 w nocy. Po co? Jak od tygodnia to i tak nie ma kwalifikacji do niczego. No, co najwyżej do POZ. O tak to właśnie tworzą się osławione kolejki. I oczekiwanie na IP/SOR po dobrych kilka godzin. Bo zdrowi ludzie zajmują miejsce ludziom chorym. I to dopiero jest chore. I ci zdrowi są bardziej roszczeniowi, bardziej upierdliwi, bardziej chamscy i bezczelni "bo im się należy". A ten biedny cierpiący chory będzie cierpliwie czekał na swoją kolejkę. I czasem przez system (a w sumie właśnie przez brak w systemie bata na pacjentów którzy w ogóle nie są chorzy) ten biedny chory czekający na swoją kolej rozchoruje się jeszcze bardziej...
Aha, to jeszcze o karetkach co to nie dojeżdżają na czas. Póki ludzie z gorączką, kaszelkiem czy też pypciem na dupie wzywać będą karetki (bo się należy) to w tym samym czasie naprawdę chore oosoby będą umierały. Więc albo ludzie się opamiętają albo ... wymrą wszyscy NORMALNI pacjenci. Potem zostaną tylko ci roszczeniowi wymagający przyjęcia tu i teraz. I wtedy zacznie suę wolna amerykanka :D Bo ten NAJważniejszy będzie chciał wejść przed tym NAJBARDZIEJ chorym, ale napatoczy się ten NAJBARDZIEJ roszczeniowy i inny NAJLEPIEJ znający prezesa NFZ. Na koniec dojdzie ten co to zaraz zadzwoni do tefałenu :D No i tak jeden ważniejszy od drugiego będą ramię w ramię czekać 8 godzin na wizytę :D No rozmarzyłam się.
środa, 21 maja 2014
piątek, 9 maja 2014
... intensywnie a czasem mniej ...
Złapałam ostatnio chorobę - taką tam co to trochę upośledza jakość mojego życia... No i tak funkcjonuję na pół gwizdka. W pracy wdrażan się w leki, maszyny i dziwne sprzęty stosowane na oddziale. No i ciekawe procedury niespotykane gdzie indziej - podoba mi się to pzreogromnie, czego nie spodziewałam się ani ja, ani moi bliscy zmuszeni do wysłuchiwania mojego psioczenia ;) Teraz opowiadam w superlatywach - niesamowite, że rzeczy potrafią się tak bardzo odmienić! Nie znosiłam, teraz uwielbiam. I cieszę się z tego nieprzerwanie :D
Wracając do choroby - szykuję się do operacji ... I już jestem przerażona. Bardziej boję się chyba znieczulenia niż zabiegu, choć i przed tym panikuję. O zęby się nie obawiam, co to to nie ("jest to dosyć rzadkie powikłanie, są u pani dobte warunki, więc proszę się bez sensu nie stresować") Ale czy się obudzę? ("proszę się nie stresować, u pani (w domyśle ASA1/2) nie spodziewamy się żadnych komplikacji") Czy przypadkiem nie obudzę się w trakcie zabiegu? ("zdarza się to rzadko, ale nawet jak by się pani obudziła to szybko się zorientujemy, no i oczywiście nie będzie bolało") Czy po operacji będzie bolało? ("nie, spokojnie, podajemy leki silnie działające przeciwbólowo, po operacji, gdy będzie pani leżała spokojnie nie powinno w ogóle boleć") - i tak w kółko. Napatrzyłam się na odstępstwa od reguły i teraz się boję, tak prawdziwie. Ten padnie jak mucha po wypiciu 2 ml mleka a tamten po 20ml ochoczo gada o swoim życiu. Ta niby stopień pierwszy, a potem widać wielkie nic i pot leje się ciurkiem bo trzeba i kropka. Kolejny sam przefrunie na łóżko żeby inny mógł (nie wiedzieć czemu) prawie-prawie-że wpaść we wstrząs bólowy. A ta jedna pani to po prostym zabiegu, wykonywanym przez doświadczony zespół nie mówi, bo coś się spierdoliło. I tak dobrze, inna nie przeżyła. Strach ma wielkie oczy, a jak się napatrzyło na te powikłania to ciężko go ujazmić. Tak samo jak traumą było oczekiwanie na pierwsze USG w ciąży bo po drodze spędziło się pół roku na różnych oddziałach wielkiego, klinicznego szpitala pediatrycznego - i im dalej w te miesiące to zatracało się wiarę w to, że dziecko może być zdrowe.
Ale wracając do meritum: fajnie jest lubić co się robi i robić co się lubi - a także fajnie jest być po dobrej stronie parawanu :)
Wracając do choroby - szykuję się do operacji ... I już jestem przerażona. Bardziej boję się chyba znieczulenia niż zabiegu, choć i przed tym panikuję. O zęby się nie obawiam, co to to nie ("jest to dosyć rzadkie powikłanie, są u pani dobte warunki, więc proszę się bez sensu nie stresować") Ale czy się obudzę? ("proszę się nie stresować, u pani (w domyśle ASA1/2) nie spodziewamy się żadnych komplikacji") Czy przypadkiem nie obudzę się w trakcie zabiegu? ("zdarza się to rzadko, ale nawet jak by się pani obudziła to szybko się zorientujemy, no i oczywiście nie będzie bolało") Czy po operacji będzie bolało? ("nie, spokojnie, podajemy leki silnie działające przeciwbólowo, po operacji, gdy będzie pani leżała spokojnie nie powinno w ogóle boleć") - i tak w kółko. Napatrzyłam się na odstępstwa od reguły i teraz się boję, tak prawdziwie. Ten padnie jak mucha po wypiciu 2 ml mleka a tamten po 20ml ochoczo gada o swoim życiu. Ta niby stopień pierwszy, a potem widać wielkie nic i pot leje się ciurkiem bo trzeba i kropka. Kolejny sam przefrunie na łóżko żeby inny mógł (nie wiedzieć czemu) prawie-prawie-że wpaść we wstrząs bólowy. A ta jedna pani to po prostym zabiegu, wykonywanym przez doświadczony zespół nie mówi, bo coś się spierdoliło. I tak dobrze, inna nie przeżyła. Strach ma wielkie oczy, a jak się napatrzyło na te powikłania to ciężko go ujazmić. Tak samo jak traumą było oczekiwanie na pierwsze USG w ciąży bo po drodze spędziło się pół roku na różnych oddziałach wielkiego, klinicznego szpitala pediatrycznego - i im dalej w te miesiące to zatracało się wiarę w to, że dziecko może być zdrowe.
Ale wracając do meritum: fajnie jest lubić co się robi i robić co się lubi - a także fajnie jest być po dobrej stronie parawanu :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)