Ile to osób z Waszego otoczenia uważa, że wyleczą się sami? ;) Ja jestem tak na +/- bo widzę swoje ograniczenia w tej materii - więc owszem, leczę się sama ale chętnie (?) korzystam z "telefonu do przyjaciela". Leczę się sama z różnym skutkiem. Mam w sobie też hipochondrię w umiarkowanym na szczęście stopniu- ale różne objawy u siebie interpretuję często w stronę szklanki w połowie pustej, diagnostyki na szczęście (jeszcze?) u siebie nie mnożę ;) Stasia nie leczę z założenia - nie znam się, a ryzyko jest w bilansie zysków i strat za duże. Małżonek nie leczy się. W ogóle bo i po co jak się nie choruje? Moja Babcia leczyła się sama - niby internistka więc a jakże, pomysł dobry. Szkoda tylko że polegał tylko i wyłącznie na ukrywaniu objawów przed rodziną, co łatwe nie było, bo ponoć były w tamtym czasie ewidentne. Zmarła nie podejmując próby podjęcia leczenia lege artis. Czyli strach (?) przed lekarzem był silniejszy niż strach o swoje zdrowie. Kolejny biegun to Ciocia też internistka. Mądra, fajna kobieta, ale lecząca swoje subiektywne (urojone?) objawy. Leków szafka pełna, pudełka z przegródkami żeby nie zapominać brać "witaminek". Diagnostyka od przewodu pokarmowego po paznokieć palca czwartego ręki prawej zajmuje segregator. No fakt faktem, zdrowa jak koń, tylko ile w tym efektów farmakoterapii, a ile po prostu dobrego zdrowia? ;) Kolega na ciekawej specjalizacji, zapalenie krtani. Antybiotyk dobrany empirycznie, skuteczny i objawy ustępują szybko i spektakularnie. To po co brać antybiotyk dłużej niż 4 dni skoro zadziałał po jednym? Błąd typowo "pacjencki", ale lekarz chorujący to też pacjent ;) Koleżanka po specjalizacji, ból głowy od kilku tygodni - ale po saszetce skutecznego enelpezeta na chwilę się łagodzi, więc spokojnie, nie nerwowo. Było zdziwienie gdy zmierzone przy okazji ciśnienie osiągnęło wartość 220/130. Skończyło się dobrze z wdrożeniem leczenia.
Druczek recept kusi. Obiektywizm w leczeniu samego siebie jest chyba trochę upośledzony, ale zastanawiam się czy zawsze, czy tylko moje obserwacje dotyczą za małej ilości osób? ;)
poniedziałek, 14 października 2013
środa, 2 października 2013
... o popełnianiu błędów ...
Czasem podejmuje się kurewsko złe decyzje. Takie o których potem wszyscy wkoło opowiadają, dając za przykład jak NIE robić. Nie jest łatwo przejść nad tym do porządku dziennego, ale trzeba się starać, choć w głowie kołacze że się dało ciała. I nie wiem co lepsze, podjąć decyzję o niepotrzebnej interwencji, czy nie podjąć o potrzebnej? Pierwsza powoduje, że mądrzejsi lekarze pukają się w głowę mówiąc że pora wrócić do piaskownicy a nie zabierać się za leczenie. Druga podobnie, choć chyba w mniejszym stopniu, ale prokuratorski oddech czuć na karku. Nic nie jest dobre. Dobre byłoby być kompetentnym, mądrym i miłym - takie perpetum mobile interakcji na wszystkich liniach, ale czy tak się da? Ja zdecydowanie mam w sobie takie pokłady niedoskonałości że jedno co mogłabym zrobić to podrzeć PWZ i zająć się dzierganiem na drutach. Ale wracając do początku: podejmowanie złych decyzji jest (kurwa) nieuniknione - a ja przeżywam to za bardzo. I niesmak pozostaje - wstyd też...
Subskrybuj:
Posty (Atom)