Dopadło mnie pourlopowe zdołowanie. Czuję że stoję w miejscu, a wręcz cofam się wiedzowo, umiejętnościowo też. Potrzebuję kolokwiów, potrzebuję nacisku, potrzebuję MENTORA, kogoś kto opierdoli równo za kretyńskie błędy, wytknie niewiedzę, niedouczenie i leserstwo. Zmotywuje. Mam chwile zwątpienia... Co by nie mówić jak czegoś nie robi się na codzień, jak coś jest nadal większą lub mniejszą nowością to jakich efektów można się spodziewać? Muszę coś zmienić w ekspresowym tempie, bo kiszę się w swojej beznadziejności i braku perspektyw. Czując na karku oddech prokuratora, bo to że się nie doczytało/nie umie nie jest żadnym usprawiedliwieniem...
Zwłaszcza po urlopie odczuwam marazm. Zdążyłam wypocząć i świat widzę trochę inaczej. Przynajmniej ten najbliższy...
Urlop to inny świat. Jak inna galaktyka. Czas czasu dla Rodziny, wypoczynku, nadrabiania zaległości literackich ( tfu! bynajmniej nie "literatury fachowej ;) i wylegiwania się, wysypiania. Czemu tylko musi się zawsze skończyć?