Na serio rzygam już propagandą sukcesu naszego rządu. Jest super, respiratorów aż nadmiar, personelu tyle, że nie ma co z nim zrobić, łóżka COVIDowe mnożą się szybciej niż umiemy to zliczyć, jesteśmy przygotowani lepiej niż jakikolwiek kraj, wszyscy nam zazdroszczą i przejdziemy przez to suchą stopą. Jest tak super, że aż można srać - nomen omen - tęczą.
I wkurwia mnie że są ludzie którzy to łykają. Tu wystarczy na serio podstawowa wiedza z matematyki żeby powiedzieć 'sprawdzam' - ale niestety, część ludzi nawet tej podstawowej wiedzy nie ma, część nie ma chęci sprawdzać, a część wierzy bardziej (tfu!) rządowi niż matematyce. Jesteśmy w czarnej dupie z takim społeczeństwem. Nawet do wyobraźni nie przemawia, że obecnie na liście 217 krajów ze stwierdzonymi przypadkami COVID mamy zaszczytne 16 miejsce, a w najbliższym tygodniu zapewne awansujemy na 14.
Nasze magiczne wypłaszczenie krzywej. Jak zejdziemy do 10 tysięcy testów to właściwie będzie można już ogłosić, że epidemia odpuściła (że będzie 95% dodatnich testów - no w sumie super! nasza TVPIS ogłosi, że jesteśmy najlepsi, bo najlepiej zlecamy testy). Zawsze jeszcze ewentualnie można ogłosić na szybko jakieś wybory - wirus znów odpuści.
Można oczywiście na rządowym tweeterze dodawać kolejne literki do DDM, tworzyć wykresy z czystą magią, w sumie czemu nie! Wykres jest prawdziwy? Jest! Czy ze specjalnie wyselekcjonowanego okresu czasu? Oczywiście! No ale przecież pandemia to pandemia! Ważne, żeby wykres był spójny z przekazem. Można też oczywiście napisać, że mamy wybitnie mało zgonów na milion populacji, a czy kogoś interesuje tempo przyrostu tej liczby? Nie napiszemy to nie będzie interesować. W kościołach najbezpieczniej, przynajmniej pod kątem zarażenia wirusem (tam podobno jest mniej zjadliwy), bo w innych aspektach to to bezpieczeństwo wątpliwe. A jak już wszystko wygląda źle - no bo 548 zgonów w jeden dzień to jednak nie pierwszej urody wynik - to zawsze można powiedzieć, że mamy rekord wyzdrowień.
To takie suche przemyślenia. A z drugiej strony - świeżo otwierane oddziały COVIDowe w każdym szpitalu zapełniają się w kilka dni. Pacjentami już na wstępnie obciążonymi, na granicy wydolności oddechowej (lub niewydolnymi). I czy nie wkurwia, że nasz szpital narodowy stoi prawie pusty, bo kryteria przyjęcia właściwie wykluczają 99% zakażonych? nieRząd wyśle żołnierzy do liczenia łóżek, bo lekarze je kryją, pewnie dla siebie, żeby mieć na czym wypoczywać na dyżurach, bo przecież na dyżurach to poza wypoczynkiem te konowały nic nie robią... I jeszcze do kasy chcą się przytulić. 200% pensji co prawda równie często widywane jak yeti (tfu, teraz chyba obowiązuje 150%, ale to też chyba tylko dla tych oddelegowywanych do bezpośredniego zwalczania pandemii?), ale zawsze nieźle toruje złe emocje elektoratu. "Żaden anestezjolog nie chce przyjść do pracy za 50 tysięcy!" - łoo, a to skurwysyny z nich! Niech oddadzą kasę za studia, nieroby jedne! Z moich składek dostają pensje, niechże więc służą. Z jednej strony "niech jadą", ale w sumie "oddajcie nam naszych lekarzy". Kurwa mać.
Mój szpital ma 10 łóżek IT. Łóżek nieCOVIDowych. Mamy obłożenie 100% - z czego 5 pacjentów jednak COVID(+), bo nie było gdzie przekazać. Poza tym na oddziale COVID mamy 6 respiratorów. Ciekawe kiedy kolejny dekret, że trzeba tworzyć kolejne miejsca - właściwie niech od razu będzie dekret (z natychmiastową wykonalnością), że personel ma się natychmiast rozmnożyć. Że też nikt nie drąży tematu skąd biorą się dodatkowe łóżka. Bo one też nie pączkują!
Nienawidzę tego w jakim kierunku zmierza Polska.