Wkurza mnie tyle rzeczy związanych z koronawirusem, że od pewnego czasu chodzę jak odbezpieczony granat i czekam, aż to wszystko pierdolnie :(
Ja jestem przygotowana (na tyle na ile można być przygotowanym) - kupiłam maseczki, gogle, jednorazowe fartuchy, leki, zapas jedzenia (nie jakiś ogromny, ale pozwalający w spokoju przetrwać ze 2 tygodnie), środki dezynfekcyjne. Nie hurtowe ilości! Tyle, żeby czuć, że już nic więcej zrobić nie mogę celem przygotowania, teraz pozostaje tylko ewentualne zmierzenie się z wrogiem.
Czemu więc chodzę wkurzona? Bo zalewają zewsząd bzdurne wypowiedzi bzdurnych ludzi, osoby wydawałoby się światłe (tu bynajmniej nie mowa o rządzących nami, bo ... no no, nie czas na rozwijanie wypowiedzi ;)) bagatelizują, albo wręcz wyśmiewają problem, ludzie nie są uważni (a czemu w sumie by mieli być, skoro wierzą - już błąd! - "mądrym ludziom wypowiadającym się w mediach"?), zachowują się jakby nigdy nic. A ja mam nadzieję, że za 2 miesiące będę się chichrała sama z siebie, że jestem mocno walnięta, że tak się przejmowałam, bo koronawirus żarł, żarł i zdechł - ale czy wierzę, że tak będzie, no to na dziś odpowiadam: NIE. Boję się o rodziców, dziadków, o siebie też, ale proporcjonalnie do tych 0,2%. 3,6% w przypadku rodziców, czy 14,8% w przypadku dziadków straszy mnie bardziej.
"Chodzić w maskach powinny tylko osoby chore" i na każdym ujęciu z miejsc objętych epidemią ludzie z personelu medycznego/wojskowi/policjanci/inni na "służbie" poubierani od stóp do głów w kombinezony, maski, gogle, rękawiczki - abstrahując od tego czy maskę trzeba nosić (nie wypowiem się, jestem tylko pierwszym z brzegu lekarzem) to czy taki dysonans w przekazie nie zapala lampki w głowach Kowalskich i Nowaków? Że coś tu śmierdzi? Czy to, że na tygodnie, miesiące, w Chinach (gdzie PKB stoi na eksporcie) zamykają wielomilionowe miasta, fabryki, dezynfekują banknoty w bankach, zamykają osiedla i wymagają przepustek do ich opuszczenia nie wygląda podejrzanie, skoro (psia jego mać) "to tylko kolejne przeziębienie"? Mi zapala się czerwona lampka przy każdej, ale to każdej medialnej wypowiedzi. Im bardziej uspokajającej tym czerwieńsza.
Jak jeszcze raz ktoś mi powie "przecież to takie kolejne przeziębienie" albo "no na zwykłą grypę więcej ludzi umiera" to chyba nie zdzierżę (nie ujmując nic grypie, bo grypa to też nie zabawa karnawałowa!), chyba anihiluję i tyle będzie dla mnie z tego świata! Krótko i na temat:
Nie chodzi o robienie zapasów jak na wojnę nuklearną, ale o rozsądek. Jak nie muszę pchać się w tłum to po co się pchać? Jeśli coś powoduje śmierć 2% zarażonych i jest kurewsko zaraźliwe, w dodatku zarażają tym gównem osoby wyglądające tak samo zdrowo jak wszyscy wkoło - to jest się czego bać czy nie? Jak zachoruje 1000 osób i umrze 20 z nich to nie wygląda to tragicznie, prawda? Ale jak zachoruje 100.000.000 osób i umrze 2.000.000 z nich to już wygląda jakby chujowiej, prawda? Oczywiście mam nadzieję, że te liczby to tylko tak rzucam dla zobrazowania o co mi chodzi, będę szczęśliwa jam skończy się na tysiącach. WHO nie uspokaja mówiąc o 40-60% populacji - przy takich brzydkich prognozach to tylko rozwleczenie w czasie da nam szansę na złudne poczucie panowania nad sytuacją.
Co jeszcze wkurza? Podawanie długości penisa razem z kręgosłupem... bo co innego robią rządzący podając np. ilość miejsc na oddziałach zakaźnych? Fajnie, dużo tych miejsc, będzie spoko! A czy ktokolwiek wie ile z tych miejsc jest wolnych? Ja nie wiem, ale się domyślam. Choć wiem, że wykonywane są ruchy, by miejsca jednak pozwalniać. Tyle dobrze. O intensywnych terapiach chyba nawet nikt nie mówi, ale znając realia to rzadko kiedy na intensywnych terapiach są wolne miejsca - są mocno nieprzewidywalne, bo tak, "zostawmy dwa wolne na wszelki wypadek", ale w międzyczasie jakiś motocyklista wjedzie w drzewo i przeżyje. Politrauma. Neurochirurdzy zoperowali - tyle z trzymania miejsca, przeca TRZEBA przyjąć. Albo 70 latek na zakupach dozna rozległego zawału, NZK. Wyresuscytowany. Nadal trzymamy miejsce dla potencjalnego zarażonego koronawirusem co to się zdarzyć może, czy ratujemy tego rzeczywistego pacjent co bez intensywnej terapii żyć już nie będzie (tu pomijam rozkminę, czy nawet będąc przyjęty zostanie też wypisany - nie czas i nie miejsce ;))? Chirurdzy przyjęli pięćdziesięciolatkę z niedrożnością czy czymkolwiek innym, w każdym razie w stanie takim se, powiedzmy w rubryczkę ma do wpisania ASA IV, po zabiegu wymaga intensywnej terapii - przyjąć, nie przyjąć?
Intensywne terapie nie są z gumy. Nie ma ich wiele, a w sumie źle powiedziane - jest ich ile jest, ale ilość miejsc na nich nie jest z gumy. Są wolne miejsca lub nie, 90% pacjentów leżących na IT nie da się przekazać. Nigdzie. Także dzisiejsze info z Włoch: 229 osób z zarażonych koronawirusem leży na intensywnych terapiach jakby nie napawa mnie optymizmem. 14 dzień epidemii. Na bogato.
Nikogo nie namawiam do tego, żeby myślał jak ja, niech każdy myśli co chce, wyciąga wnioski jakie chce. Byle myśleć.