Nie piszę dużo ostatnimi czasy, ale też za bardzo nie mam o czym pisać... Bo w pracy stagnacja, wiele ciekawych rzeczy się nie dzieje - to znaczy tych ciekawych zawodowo ;) Jak co roku w okresie pourlopowym łapię doła z cyklu: a może by tak wyprowadzić się na stałe do cieplejszego, spokojnego kraju i żyć powoli, spokojnie. I kto wie, czy kiedyś tego nie zrobię - jeśli dożyję. Małżonkowi pewnie byłoby brak pracy (w sensie czynności, ale też miejsca, znajomych itd.) na obecnym etapie życia, Stasiowi też brak szkoły i znajomych - ja pewnie zanudziłabym się na śmierć, ale chyba byłabym szczęśliwsza. Nawet nie mamy czasu na spotkania ze znajomymi - ostatnio spotkanie całej naszej paczki nas ominęło, bo oboje (!) mieliśmy dyżur ...
W przeciągu ostatniego miesiąca w pracy zmarło 3 anestezjologów. Taki zbieg okoliczności, ale mimo wszystko to coś znaczy. Jak gdzieś kiedyś przeczytałam (może juz te statystyki nie są aktualne, a jeśli tak to oby teraz było lepiej) - średnia długość życia anestezjologów to 57lat ... Jednym słowem jestem grubo za połową. Z kontraktu na kontrakt i na deser jakaś część etatu - jeju, jak strasznie dużo ludzi żyje w ten sposób, osobiście znam tylko 2 lekarzy pracujących tylko w jednym miejscu - a w mediach jak się czyta falę krytyki takich działań (w wykonaniu pacjentów, na branżowych portalach też jest krytyka, ale jednak z innej strony) to aż się ma chęć przyklasnąć roszczeniowcom i zorganizować akcję: pracuję w jednym miejscu. W ciągu tygodnia padłaby minimum połowa szpitali - i tych publicznych i tych prywatnych - bo nie miałby kto pracować - i może otwarłaby się furtka do otwartej rozmowy o koniecznej reformie służby zdrowia. Ale nie takiej bez ładu, składu i pomysłu jaką proponuje obecnie rządzący minister i reszta jedynej-słusznej-partii (ble ;).