sobota, 25 kwietnia 2015

... znajomy pacjent, pacjent znający nas ...

Ja - dzień dobry
Pacjentka - dzień dobry, ja do konsultacji
J - to trafiła pani dobrze, zapraszam, jak się pani nazywa?
P - NN, ależ ma pani śliczną mamusię!
J - ?
P - no dalej jest bardzo ładną kobietą
J - też tak uważam, a skąd się pani z nią zna?
P - no bo od zawsze leczę się u pani tatusia
J - rozumiem, miło mi, a teraz może wrócimy do wywiadu
P - bardzo przystojny i fachowy lekarz
J - (uśmiech) ile pani waży?
P - bardzo miło wspominam pani ślub - pamięta pani, grałam na skrzypcach -, to była piękna uroczystość, ksiądz też miał bardzo dobre kazanie
J - miło mi
P - ale po rodzicach to zupełnie nie widać wieku
J - (uśmiech) to może jeszcze raz - ile pani waży?

Tak, czasem konsultuje się ludzi znajomych, albo znających nas ;) Póki tylko jest to bliski znajomy to nie ma problemu bo nawet z pytania o uzębienie można się pośmiać - ale gdy znajomość nie jest już bliska to bywa niezręcznie... Osobny rozdział to pacjenci których się już kiedyś konsultowało i owszem, twarz wygląda znajomo, ale poza tym to ni hu.
J - czy choruje pan/pani na serce?
P - no pamięta pani, po tym ostatnim zawale to były problemy
J - a kiedy był zawał i czy ma pan/pani może dokumentację?
P - no po tej pierwszej operacji
(kurtyna)

środa, 22 kwietnia 2015

... zgony są i zawsze będą ...

Gdy umierała moja Babcia (rozsiana choroba nowotworowa, ból dobrze opanowany opioidami) to czułam, że ze mną jest coś nie tak - bo od pewnego etapu życzyłam Jej żeby umarła. Choroba postępowała błyskawicznie - od rozpoznania (przypadkowe wykrycie) do śmierci minęły 2 miesiące, jeszcze miesiąc  przed śmiercią Babcia chodziła po schodach, później po płaskim, następnie balkonik i wózek - 2 tygodnie przed tym jak odeszła była jeszcze z nami w swojej ulubionej karczmie - na wózku, z wenflonem, podsypiająca ale w pełnym kontakcie logicznym, jadła swoje ulubione placki ziemniaczane. Była tamtego dnia szczęśliwa, otoczona przez całą najbliższą Rodzinę, +/- 15 osób - to nostalgiczne spojrzenie na zdjęciach z tamtego dnia jest uchwycone w punkt. Tydzień później już tylko leżała w łóżku i przesypiała 20 godzin dziennie. Za kolejne 3 dni już tylko spała, zaczęły się pojawiać obrzęki. I tak przez 4 dni Jej stan pogarszał się aż w końcu umarła. W tych ostatnich 4 dniach tylko czekałam na ten telefon (Babcią zajmowały się Jej dzieci - oboje lekarze i Dziadek, ten czas był Ich), że już po wszystkim i na serio czułam się świnią. Umierała w komforcie, bo otoczona najbliższymi, bez bólu, bez duszności. Nie wszyscy mają takie super warunki.
Teraz do zgonów na Oddziale już się przyzwyczaiłam (nie jest to równoznaczne z tym, że nigdy nie budzą emocji), niektórzy zdecydowanie powinni po prostu mieć możliwość odejść wcześniej.
Zdecydowanie nie przyzwyczaiłam się z kolei do nagłych zgonów znajomych i znajomych znajomych. Do zgonów ludzi wyjściowo zdrowych, którzy nagle tak pyk i ich nie ma. Do tego nie da się przyzwyczaić - a i zaakceptować strasznie trudno...