piątek, 25 stycznia 2013

... jak by się rzekło na studiach ...

... WEEKEND! Radość wielka mnie ogarnęła - już od czwartku czekałam na niego, ale w końcu przyszedł. Co prawda z pracy wróciłam o 18 (ale obiecane mam, że kiedyś będe mogła wyjśc wcześniej), nażarłam się tak że potem przez godzine zdychałam a teraz siedzę i tracę czas w internecie A L E jest weekend!

Wymarzone 2 dni bez budzika nastawionego na 5 - już wszystko mi jest obojetne, nawet to, że jedziemy do rodziny na drugi koniec Polski! Że będę musiała znów jechać autem? No pełen luz. Bo to w końcu nie ja będę musiała auto oczyścić z tego białego gówna. Tym razem wysili się małżonek a ja ani palcem nie kiwnę, zamiast za kierownicę usiądę na tylnej kanapie i całą drogę prześpię. Tak dla odmiany ;)

O robocie nie będzie bo piątkowa noc nie jest czasem na takowe tematy. No dobra, napisze tylko że wszystko idzie jak szło, bez większych wzlotów i upadków. Takie tam plateau.

Radosnam jak skowroneczek :) No a spać zaraz pójdę. I nie obudze się aż do południa - weekend! :)

wtorek, 22 stycznia 2013

... chill out ...

Odpuściłam sobie i to chyba o to chodzi! :) Zero wyścigu szczurów i poddawania sie presji otoczenia - od razu więcej we mnie zadowolenia z tego wszytskiego. Jak czegoś nie umiem, coś nie wychodzi - no to co? Za pół roku będę umiała ;) Przykładać się trzeba a bezsensowne nakręcanie się co to będzie jak sie nie uda nie doprowadzi do niczego dobrego. Chill out.

Staram się jak mogę akceptować to co jest - jakoś tak przyszło nagle olśnienie. Chyba sie udaje. No bo trzęsące się ręce przy trzymaniu igiełki tak cieniutkiej że się "buja" to coś niefajnego - a żeby taka rozbujaną trafic gdzie trzeba to już wyczyn (no dobra, znam takich fachmanów co to trafiliby z zamkniętymi oczami - ale to lata praktyki, talentu i to coś czego ja jeszcze (?) nie mam). Mogłabym tak wymieniać w czym to moje zdenerwowanie przeszkadzało. I wymieniać.

Szykuje się tez do pracy nr 2. Ile wyjdzie to się okaże, ale jestem optymistycznie nastawiona.

piątek, 18 stycznia 2013

... co nas nie zabije to nas wzmocni ...

Oby tak było, bo czasami już nie wytrzymuję. Czyżbym wdepnęła w jakąś specjalizację modo rollercoaster? Tak, tak, wiem - wdepnęłam, taki urok i otoczka. Dzień po dniu albo jestem w manii albo w głebokiej depresji, albo idzie mi wszystko po jak po sznureczku albo wali się od początku do końca. Zgorszona mina starszej lekarki z chirurgii kiedy wychodząc z szatni mruczałam pod nosem (no ale na tyle głośno że czujne ucho wychwyciło przekaz ;)) jak to pierdolę takie dni jak dziś - bezcenna!

Czasami sama się za siebie wstydzę co jest w sumie przykre - może to tylko takie mam wrażenie, ale poprzeczkę stawiają mi wysoko, może nawet za wysoko, przez co nie mam czasu na nacieszenie się tym co już osiągnęłam/nauczyłam się - bo zamiast rajcować się, że to czy tamto juz robię to raczej mam w głowie dudniące słowo DOPIERO pojawiające się w każdym mozliwym kontekscie. Nie że chciałabym żeby wszyscy skakali wkoło mnie i chwalili jaka to dzielną jestem dziewczynką że robię to czy to, ale czasem jakaś pochwała ... No dobra, marzenia tez powinny być realne ;)  Każdy ma swoje tempo i to że ja uczę się wolniej i na większej ilości błędów niz inni to nie znaczy, że kiedys nie osiągnę zadowalajacego poziomu.

Dodając realizmu postowi - prawda jest taka, że pochwały otrzymuję ale nie słowne, raczej pochwały w formie dopuszczania do coraz to większej ilości procedur - bo to chyba tez się liczy? Dla mnie nawet bardziej bo po pochwale słownej zazwyczaj wpadam w taką euforię (no niczym innym nie potrafie tego wytłumaczyć), że robię jakąś taka rzecz że nic tylko walnąć się w ten głupi łeb. No nie celowo ale tak to wychodzi. Tak czy inaczej - jest piatek, jestem wymęczona tygodniem więc cały post przesiąknięty jest zmęczeniem, wyczerpaniem czy jak tam to inaczej nazwać, ale podtrzymuję: ta specjalizacja jest najlepsza i kropka!

sobota, 12 stycznia 2013

... a miało być tak pieknie ...

Entuzjazm trochę przygasł. No ale nie na tyle żeby rozważać zmiane specjalizacji - bo ta jest wielce fantastyczna. [jeszcze w listopadzie zarzekałam się, że będę poprawiac kolejny LEP - tzn. obecnie juz LEK - az do uzyskania jakiegoś wybitnego wyniku rzędu 180pkt ;) żeby w razie czego dostac się na cokolwiek].
A entuzjazm przygasł bo jestem permanentnie zmęczona. Mimo że czytam i czytam to kurcze w głowie zostaje niewiele i potem swiecę oczami odpytywana przez starszych lekarzy. Zmęczenie mnie wykańcza i mimo że bardzo lubię tę pracę to jak zbliża się koniec tygodnia to aż cos we mnie krzczy z radości: weekend! No a potem w niedzielę mam coś na kształt depresji że znów trzeba do pracy... Tak to mnie rozpuściło do tej pory życie, ot co! Jak ktos do trzydziestki studiuje to potem wejsć w rolę pełnoetatowego pracownika nie jest łatwo - tak sobie to tłumaczę.
W ramach podreperowania domowego budżetu zaczynam tez dyżurować od marca - co gorsze w innym szpitalu, a co się z tym wiąże - będe musiała brać urlop na "dzień po" (bo i tak bym do pracy nie zdażyła, o wypoczeciu to już nie wspominając). No i tak mój wymarzony urlop będzie stawał się powoli pieniędzmi - gdybym miała ten komfort i nie musiała zarabiać więcej to bym na ten układ nie poszła...